Rano wybrałem się obejrzeć Trivandrum. Połączenie typowej południowej sennej atmosfery z chaosem wielkiego miasta. Stolica Kerali, najpiękniejszego i najbogatszego stanu w Indiach. Obleciałem kilka biur informacji turystycznej i mam z grubsza opracowany plan dalszej trasy.
Wróciłem do ?hotelu?. Eric przyjechał już z pracy i siedział w salonie w towarzystwie hinduskiej piękności. Niby mamy oddzielne sypialnie, ale nie powinienem mu siedzieć na głowie dłużej, niż trzeba. Przekonywał mnie, abym został dłużej i że moja obecność wcale go nie krępuje, ale zdecydowałem się wyjechać. Gdzieś tam w okolicach Pakistanu niedługo zacznie się wojna i każdy dzień jest na wagę złota. Podziękowałem mu za pomoc, gościnę i zegarek. Swój straciłem w falach oceanu w Kovalam. Jego szofer zawiózł mnie na dworzec autobusowy i o 20-tej z minutami wsiadłem w autobus za 22 Rs, do Quilon. Przed północą byłem na miejscu. Wybrałem pierwszy lepszy napotkany hotel ?Shine? - 150 Rs, dwójka z łazienką.