Około 10 - tej pożegnaliśmy Persepolis i załapaliśmy się na minibus do Sziraz - 400 tomanów. Stamtąd, Magda znów nie chciała słyszeć o zwiedzaniu tego miasta, pojechaliśmy do leżącego przy granicy pakistańskiej Zahedanu - 3350 tomanów. Niestety, oznaczało to ominięcie pięknej, zbudowanej z gliny cytadeli, a właściwie miasteczka - fortecy w Bam. Właściwie dlaczego ja jej ciągle ustępuję? Cały czas tłumaczy się krótką, bo pięciodniową wizą, ale gdyby tylko naprawdę chciała, to można by ją przedłużyć za grosze w każdym większym mieście, ale tu z kolei tłumaczy się brakiem miejsca w paszporcie. Pozostaje zawsze droga powrotna... Bilety do Zahedanu były jak na irańskie ceny dosyć drogie, a jazda trwała dłużej, niż to by wynikało z pomiaru odległości odczytanego z mapy (wyjechaliśmy o 13.30 na miejscu byliśmy po 7.30 rano). Wszystko dlatego, że trasa wiedzie przez góry, poszarpane pomarańczowe skalno - piaskowe masywy, między którymi bardzo wąska droga wije się niezliczoną ilością 180 stopniowych zakrętów, gdzie każdy kilometr widziany na mapie oznacza ponad 5 kilometrów rzeczywistej jazdy.