Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indii - 2001    Stolica nędzy
Zwiń mapę
2001
31
sie

Stolica nędzy

 
Indie
Indie, Calcutta
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8718 km
 
Szósta rano, za oknami zostało miasteczko Bardwan. Japończyk przeglądając mapę obwieścił, że właśnie minęliśmy Zwrotnik Raka. Cholera, nie zauważyłem, nigdy nie gapię się przez okno, kiedy trzeba. Dwie godziny później dojeżdżamy do Kalkuty. Na peronie pożegananie jakbyśmy znali się z 10 lat, i ruszam na poszukiwanie hotelu. Tu lekkie rozczarowanie. Ponad godzinę, z plecakiem na ramionach kręcę się wokół dworca i mostu Howrah, i wszędzie brak miejsc. Wracam na dworzec, na śniadanie. Zaczyna się robić gorąco, już się co prawda do tego przyzwyczaiłem, ale z plecakiem nie zajdę daleko. W Kalkucie nie ma rikszy motorowych, tylko taksówki. Żółte ?ambasadory?, są ich tysiące, i są strasznie drogie. Dowiedziałem się już, że najwięcej tanich hoteli jest na Park Street, ale to dosyć daleko od dworca i kierowcy żądają nawet po 500 Rs za kurs. Z mapką z informacji turystycznej w ręku idę pieszo. Po przemierzeniu mostu Howrah, i po jakichś 3 kilometrach zrezygnowałem. Plecak ważył tonę, ulice ruchliwe, chodniki popękane i krzywe, co kilka metrów sterta śmieci. Zauważyłem jednak motoriksze, ale co z tego, jeżeli ich możliwość poruszania się po mieście jest bardzo mocno ograniczona. Kalkuta to wielkie miasto, i widocznie władze chcą utrzymać jaką taką przejezdność głównych arterii. Tysiące kłębiących się we wszystkich kierunkach małych pojazdów, sparaliżowałoby pewnie całe centrum. Nie wspominając o tym, ze lobby taksówkowe jest potężniejsze od rikszowego, a tu każda rupia jest na wagę złota. Łapię taksówkę i wykłócam stawkę 120 Rs. Zamiast na Park Street, szofer wiezie mnie do 5 gwiazdkowego hotelu ?Park?. Taaa... Teraz za dowiezienie na właściwy adres zażąda wyższej ceny. Cholera by ich wzięła, czy oni naprawdę są tacy tępi, czy to taki rodzaj hochsztaplerki? Odwieczny dylemat, i to nie tylko w kontekście hinduskich rikszarzy i taksówkarzy. Wysiadam, i resztę drogi pokonuję pieszo, na szczęście to niedaleko. Ląduję w hotelu Green Star. Mikroskopijny pokoik bez okna, z łazienką - 250 Rs. Wielkie miasta są bardzo drogie i męczące, te duże odległości jakie trzeba pokonywać ?na wyczucie?, aby gdzieś trafić. Nie sposób poznać całego miasta w dwa dni, a riksze przestają być tanie, kiedy jeździ się nimi kilka razy dziennie. Muszę sobie kupić Lonely Planet ?India? jaki miała Magda.

Kosztował 8$. W Polsce taki sam kosztuje 20$. Mój hotel, podobnie jak dziesiątki innych, mieści się na granicy dzielnic ?szklanych domów? i starych, prawdopodobnie pamiętających jeszcze kolonialne czasy, ceglanych kamienic, obecnie slumsów. Brukowanymi uliczkami przemykają wychudzone, bose sylwetki ciągnące pod pachami dyszle rikszy. ?Miasto radości?. Zatrzymuję jednego i pytam, czy wie, gdzie jest schronisko Matki Teresy. Oczywiście, że wie. Żaden Hindus nigdy nie przyzna się, że czegoś nie wie. A już na pewno nie rikszarz lub taksówkarz. Będzie jeździł w kółko lub zawiezie cię do jakiegoś sklepu, gdzie ma prowizję od przyprowadzonego klienta. Widzę, że mój również biegnie bez przekonania. Znowu mam wyrzuty sumienia, bo facet ma może ze 35 lat, a wygląda jakby miał 60. Szkielet. Mógłbym przysiąc, że widzę białe kości prześwitujące przez brązową skórę. Ale inaczej przecież nie zarobi. Kupuję mu colę. Mimo, że to ja jestem tu obcy, nabieram pewności, że on nie wie, gdzie mnie zawieźć. Traci siły biegając bez celu po krętych, wąskich uliczkach. ?Mother Teresa, charity" wyjaśniam mu jeszcze raz. Kiwa głową, ale widzę, że nic nie rozumie. Ręce mi opadają. Nagle dostrzegam dwie idące ulicą postacie sióstr w białych szatach. Wskazuję mu je, i po błysku w oczach poznaję, że teraz już zrozumiał. Teraz już biegnie szybko, sprawnie pokonując dziury w chodniku. Ponownie mijamy te same budynki i kierujemy się w przeciwną stronę. Domy z czerwonej cegły, poszarzałe z brudu, wyszczerbione, snujący się ulicami bez celu żebracy patrzą na mnie okrągłymi oczami. Nagle fragment śnieżnobiałej ściany, na samym środku obskurnego muru. W centrum białej plamy czerwona komunistyczna swastyka - sierp skrzyżowany z młotem i radziecka gwiazda. Pobielono kawałek budynku tylko po to, aby ten symbol zła i upodlenia prezentował się elegancko i efektownie. Co chwila zauważam kolejne, prawie każda rudera ma przynajmniej jeden fragment pomalowanej na biało ściany. Na nich ?ołtarzyki? komunizmu. Tutaj, w tej nędzy, ta zaraza rozprzestrzenia się jak ogień. Mają farbę na wymazywanie głupot na ścianach, ale gdyby im kazać pomalować nią swoje domy, to pukaliby się w czoło i narzekali, że są na to za biedni. Inna sprawa, że ci którzy to wymalowali lub zapłacili za farbę, sami raczej głodni nie chodzą, ale zamiast wydać te pieniądze sensownie wolą ogłupiać biedotę, licząc na wyhodowanie sobie kolejnego pokolenia niewolników. Czy oni będą w stanie kiedykolwiek zrozumieć, że to właśnie socjalizm i jego pochodne prowadzą do nędzy? Chyba nie, czyli nie ma już dla nich ratunku. Na stalowym parkanie dostrzegam ?faszystowską? swastykę. Na szczęście nie jest to graficzna ilustracja narodowego socjalizmu. Tutaj jest to symbol religijny, związany ze słońcem. Jesteśmy na miejscu. Płacę Hindusowi umówione 30 Rs, i krzyczy na mnie, że należy mu się więcej, tyle się przecież nabiegał. Co prawda w połowie niepotrzebnie, z powodu własnej niefrasobliwości, ale o tym dyskretnie nie wspomina, ani o tym, że postawiłem mu colę.

W murach budynku panuje pełna powagi cisza. Nie dociera tu gwar ulic, ani nawet łoskot tramwajów, a powaga podkreślona jest przytłumionym śpiewem modlitwy, dochodzącym gdzieś z górnych kondygnacji. Siostry Misjonarki Miłosierdzia w milczeniu prowadzą nielicznych turystów do mieszczącego się w dużej sali grobu Matki Teresy. Teraz nie ma tu już hospicjum dla trędowatych, tylko klasztor i muzeum. Pytam o pozwolenie na zrobienie zdjęcia, niechętnie wyrażają zgodę. Daję 200 Rs, i reszta posiadaczy aparatów również sięga do portfeli. Ile rozdałem żebrakom do tej pory? Muszę z tym skończyć, inaczej sam tu zostanę.

Mam dosyć rikszarzy i do hotelu wróciłem piechotą. Nie chcąc tracić pieniędzy na dojazd do stacji, zarezerwowałem bilety do Puri na jutro, na 18-tą z minutami, w biurze turystycznym przy hotelu - bardzo drogo 300 Rs. Powinienem to zrobić rano jeszcze na dworcu, kosztowałoby połowę taniej, ale zaabsorbowany poszukiwaniem hotelu zapomniałem. Za lekkomyślność trzeba płacić. W knajpie w naszej dzielnicy spotykam Koreańczyka z pociągu. Świat naprawdę jest za mały. Wylatuje jutro. Znów siedzimy do późnej nocy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005