Rankiem wypad na przejażdżkę statkiem po Mae Nam Chao Phraya ? rzece nad którą leży kompleks pałacowy. Na rondzie z Pomnikiem Demokracji (brrr...) skręciliśmy w lewo ? jak nam się zdawało w kierunku rzeki. Po przejściu kilkuset metrów kilka razy pytaliśmy dalej o drogę, aż w końcu znaleźliśmy kogoś mówiącego po angielsku i trafiliśmy do miejsca z którego widać już było wysoki pylonowy most. Zaraz pod nim jest przystań wodnych ?autobusów? ? średnio 3 na godzinę (20 bathów). Po niecałym kwadransie wyskoczyliśmy na przystani Tha Ratchini, okolica typowych azjatyckich nadrzecznych slumsów, a przecież to już całkiem blisko królewskich pałaców. Po wyjściu z przystani mijamy jakąś tutejszą szkołę ? widok lekko szokujący nawet dla Kamili, która jako artystka ma pewne rozeznanie w środowiskach ?mniejszościowych?, o mnie prostym nie wspominając. Pary kilkunastoletnich gówniarzy ? wyszminkowanych, wypudrowanych i trzymających się pod ręce. Najdalej piętnastoletnie chłopaczki, a z tymi makijażami spokojnie można by ich odesłać na jakąś hard-gejowską paradę w Berlinie ? ciekawy jestem, co na to ich rodzice? Chyba im to nie przeszkadza, bo zachowanie ich dzieciąt nie wykazuje żadnych oznak konspiracji.
Znajdująca się nieopodal świątynia Wat Pho z XVIw. jest jedną z najstarszych w Bangkoku ? o czym poinformował nas jakiś tutejszy student proszący o wypełnienie ankiety dla cudzoziemców. Olbrzymia, 46-cio metrowa, pozłacana figura odpoczywającego Buddy to widok naprawdę wart dłuższego postoju ? szczególnie bogato rzeźbione stopy. Jest tam też kilka pomniejszych świątyń i kręcimy się wkoło ponad dwie godziny. Kiedy doszliśmy w końcu pod pałac królewski okazało się, że dochodzi 16-ta i już nie wpuszczają.
Pieszo wracamy na Khao San. Zaraz po minięciu pałacu wychodzi się na duży plac ? mamy farta, bo zapowiada się jakaś impreza. Tysiące ludzi stojących kolumnami, w różnych strojach, mężczyźni, kobiety, odpowiednia reprezentacja ?tranzystorów? (transwestytów), między nimi szkolna dziatwa i kilka orkiestr. Po kilku próbach porozumienia się z przechodniami dowiadujemy się, że to wiec na cześć pierwszej rocznicy urodzin królewskiego wnuka. No tak, mogliśmy się domyśleć ? wszędzie pełno plansz i portretów królewskiej rodziny niesionych przez uczestników wiecu. Zresztą niezależnie od tego i tak w całym mieście wszędzie pełno portretów Miłościwie Panującego ? wzdłuż prawie każdej ulicy, na każdej większej latarni królewska podobizna. Tym razem opatrzność nie była dla monarchy łaskawa, bo niebo pokryło się burzowymi chmurami i lunął potworny deszcz ? impreza skończyła się, zanim się jeszcze na dobre zaczęła. Lojalność poddanych wystawiona została na ciężką próbę, ten potworny deszcz pewnie jeszcze jakoś by znieśli, ale dodatkowo zaczęło się błyskać i grzmieć, i nawet najbardziej zagorzali rojaliści nie wytrwali zbyt długo na posterunku, biorąc nogi za pas. Obserwowaliśmy to wciśnięci pod mikroskopijną wiatę autobusowego przystanku, sami w ciągu zaledwie kilku sekund przemoczeni do suchej nitki (mimo mojego parasola). Po pół godzinie ulewa zelżała na tyle, że mogliśmy wrócić do hotelu.
Podpadłem chyba naszej ?szefowej? ? wejście do hotelu prowadzi przez restaurację ? z ciekawości zacząłem przeglądać menu i pojawiła się właścicielka. Kiedy w końcu odłożyłem kartę nie dokonawszy zamówienia, to popatrzyła na mnie tak, jak ja na dziś rano na karalucha w naszej łazience. Mało tego, zwymyślała mnie improwizowaną angielszczyzną (na szczęście nie zrozumiałem) i byliśmy tak zaskoczeni, że nawet nie zareagowaliśmy, tylko kładąc uszy po sobie schowaliśmy się w pokoju. Gość w dom...
Obskoczyliśmy kilka okolicznych biur podróży ? zdecydowaliśmy się pojechać na wyspę Ko Samui. Najtańsza oferta jaką znaleźliśmy ? 250 bathów za autokar i prom na wyspę, czyli prawie za darmo. Wyjazd jutro, o 18-tej, a hotel sami najtaniej znajdziemy sobie bez problemu na miejscu, o czym poinformowała nas dziewczyna dokonująca rezerwacji. Przypomniały mi się ceny proponowane w TAT i jeszcze raz upewniłem się o wyższości ekonomii Misesowskiej nad Keynesowską.