Rano, kilka minut po 9-tej pieszo idziemy ponad pół godziny do pałacu królewskiego. Wejście do kompleksu królewskich świątyń i rezydencji kosztuje 250 bathów. Pierwszym punktem po minięciu bramy jest królewskie muzeum, gdzie można obejrzeć kolekcje monet i orderów, królewskie stroje i jeszcze tysiące innych dynastycznych gadżetów. Po godzinie wyszedłem stamtąd z ulgą ? ile można oglądać sztukę użytkową, królewskie zastawy stołowe lub biżuterię o większej wartości familijnej, niż artystycznej lub materialnej.
Na szczęście urok Świątyni Szmaragdowego Buddy i jeszcze kilku innych rozrzuconych po rozległym parku pomaga przełknąć cenę biletu. Przepych złoconych i pokrytych kolorowymi kamieniami i szkłem detali i wykończeń wprost bije w oczy niemal z każdej budowli. W przeciwieństwie do świątyń laotańskich przypominających malowane farbami odlewy, tu widać pracę rąk setek solidnych rzemieślników i artystów. Już nawet nie chodzi o ten złocony blichtr, bo równie dobrze mogłoby to być zwykłe żelazo, a i tak różnica w wykonaniu byłaby kolosalna.
Wyjechaliśmy z Bangkoku kilka minut po 18-tej, tym razem raczej nie ma się co spodziewać stewardess, choć autokar dość komfortowy, tylko znów ta cholerna klima. Większość pasażerów stanowią biali, więc nie ma problemu z tłumaczeniem, o co chodzi. W przeciwieństwie do Azjatów sami natychmiast zamykają lufy klimatyzacji, niestety autokar zaprojektowany jest bardzo pomysłowo i większość wylotów lodowatego powietrza jest przezornie ukryta i nie da się ich w żaden sposób zatkać. Cholera, trzeba będzie zainwestować w mocną taśmę klejącą...
Wyjazd z Bangkoku zajął ponad godzinę, objechaliśmy chyba całe miasto dookoła i wróciliśmy dokładnie w miejsce wyjazdu. Od razu widać, że benzyna jest tu o połowę tańsza, niż w Europie, o ojczyźnie nie wspominając ? z tego co zauważyłem na mijanych stacjach, średnio ok. 22 bathów za litr, czyli pół dolara. Cholera, czy oni tu nie słyszeli nigdy o ?wzrostach cen paliw na rynkach światowych?? Prędzej o naszych podatkach i akcyzach...
W nocy postój na późną kolację w jakimś przydrożnym zajeździe. Najbardziej denerwujący jest ten brak cen na czymkolwiek ? lodówki z napojami, czy podgrzewane pojemniki z żarciem ? o wszystko trzeba pytać, co oczywiście kończy się żądaniem cen dwukrotnie wyższych, niż dla tubylców. Niestety niespecjalnie da się potargować, bo większość pasażerów naszego autokaru to młodzi turyści z Izraela. Przylecieli samolotami, nadziani, na określony czas, z określoną sumą do wydania i szpanują nowobogackimi manierami ? bez mrugnięcia okiem płacą po dolarze za puszkę coli zapuszczając żurawie w kierunku swoich dziewczyn, czy aby na pewno dostatecznie zaimponowali im swoim gestem. Stary, poczciwy rabin z żydowskich dowcipów na ich widok dostałby zawału. Na szczęście po kilkadziesiąt metrów drugiej stronie autostrady zauważyłem szyld ?7/11?.