Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indochin - 2005    Powrót do Malezji z transwestytą w tle
Zwiń mapę
2005
10
lip

Powrót do Malezji z transwestytą w tle

 
Malezja
Malezja, Johor Bahru
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13555 km
 
Autobusem 913 do terminalu granicznego i pół godziny później, kilka minut po 1-ej wchodzimy na most do Malezji. Spod terminalu są jakieś autobusy do Johor Bahru, ale nie chciało nam się czekać i płacić za ten kilometr z kawałkiem. Johor rzeczywiście zaczyna się zaraz za mostem i bez problemów trafiamy na główną ulicę. Poszukiwanie hotelu kończy się fiaskiem, jest ich tu co prawda kilka, ale ceny wprost niewiarygodne ? od 80 RM za pokój. Jest już prawie pół do drugiej w nocy, ale miasto nie śpi. Na głównej ulicy, przy kawiarnianych stolikach bawią się (i to ostro) spore grupki mężczyzn. Piją wyczynowo niemal jak rodacy i są bardzo głośni, a kręcąc się wkoło z naszymi plecakami coraz bardziej zwracamy na siebie uwagę. W sklepie ?7/11? spotykamy młodego Angola, który informuje nas o tanim hotelu w jakimś wysokim budynku na końcu ulicy. Kiedy tam doszliśmy, gmach wyglądał na wymarły. W pobliskim sklepiku potwierdzili, że jakiś hotel tam jest, ale o tej godzinie recepcja już jest zamknięta. Weszliśmy mimo to do środka, budynek był już ostro wysłużony, prawie rudera. Hotel podobno mieścił się na 13 piętrze, gdzie wjechaliśmy dużą kilkunastoosobową windą. Zaraz po wyjściu na korytarz usłyszeliśmy krzyki. Oczywiście, ani śladu żadnej recepcji, za to coraz intensywniejsze odgłosy jakiejś awantury. Nie zdążyliśmy schować się z powrotem do windy (odjechała), nagle otworzyły się drzwi w korytarzu i wyleciało z nich jakieś stworzenie w samej bieliźnie, dosyć skąpej zresztą. Z rysów twarzy i wylewających się z koronkowego biustonosza piersi wynikało, że powinna być to kobieta, ale jeden rzut oka na dolną część bielizny z dosyć sporą wypukłością niespotykaną raczej w tym miejscu u większości kobiet (w każdym razie tych, z którymi miałem do tej pory do czynienia) zachwiał moją pewność, co do płci owego osobnika. Pierwszy raz w życiu widzieliśmy prawdziwego ?tranzystora? i to w jak najbardziej naturalnym środowisku. Nie zdążyliśmy się nadziwić, bo chwilę później wybiegł za nią/nim jakiś facet i chyba raczej nie spodziewał się, że nas tu zobaczy. Odruchowo zacisnąłem pięści, ale na szczęście gość nie wykazywał złych zamiarów. Zapytał, co tu robimy, a potem wyjaśnił nam, że recepcja jest gdzie indziej i niepotrzebnie się trudziliśmy, bo o tej godzinie nic już nie załatwimy. Założył koszulę i zaproponował, że pokaże nam inny hotel niedaleko. Nie bardzo mieliśmy ochotę na jego towarzystwo ? baliśmy się, że po zaprowadzeniu nas w miejsce, które niekoniecznie musi nam przypasować, może nas molestować o kasę za pomoc. Jednak facet z góry powiedział, że nie chce żadnych pieniędzy, a nie powinniśmy się szwendać nocą po tym mieście, bo nie jest to zbyt bezpieczne. Obserwując towarzystwo pijące na ulicach i różnorodność tutejszego sektora erotycznego, w to akurat byłem skłonny uwierzyć. Różnica między Singapurem, a Johor Bahru jest porażająca, to jak granica innych cywilizacji, niewiarygodne, że te dwa światy dzieli zaledwie kilka kilometrów. Kiedy zjeżdżaliśmy z facetem windą, ta zatrzymywała się tym razem dosłownie co kilka pięter, a wchodzący do niej tubylcy przyprawiali mnie o kolejną porcję adrenaliny i mimowolne napinanie mięśni. Szczególnie jeden, z kilkoma bliznami na twarzy ? włos zmierzwiony, wzrok dziki, suknia plugawa... (co za postać ? to nie postać, to posiedzieć...). Musi tu być niezła mordownia.

Okazało się, że facet pokazał nam jeden z hoteli, który już wcześniej sprawdzaliśmy (bezskutecznie) i po krótkiej naradzie postanowiliśmy przesiedzieć noc w jednej z knajp. Właściciel, muzułmanin był dosyć miły i nie naprzykrzał się z zamówieniami. Porozmawialiśmy kilkanaście minut, okazało się że pochodzi z Kannyakumari na południu Indii, więc znaleźliśmy kilka wspólnych tematów.

Rano, kilka minut przed szóstą właściciel pokazał nam przystanek miejskich autobusów do dworca Larkin ? pół godziny jazdy, 1.9RM. Postanowiliśmy pojechać na Perhentian, wyspę na wschodnim wybrzeżu Malezji, tuż przed granicą tajską, polecaną przez chłopaków podczas naszego niespodziewanego spotkania w Kuala Lumpur. Przed nami jakieś 500 km. jazdy do Kota Bharu, niestety autobus odjeżdża dopiero o 20.00 (45RM). Oznaczałoby to trzecią z kolei noc spędzoną na siedząco zamiast w łóżku, to już troszkę ponad nasze siły. Postanowiliśmy jechać od znajdującego się mniej ? więcej w połowie drogi Kuantan (23.8RM) licząc, że stamtąd znajdziemy jakiś transport dalej. Autobus powinien odjechać o 9.30, ale dyspozytorzy nie traktowali swoich obowiązków zbyt poważnie. Stanowiska odpraw są co prawda ponumerowane, ale rozłożone dosyć chaotycznie, poza tym autobus spóźniał się ponad godzinę. Okazało się przy tym, że nie jedzie jeden, ale co najmniej dwa, a dyspozytor upychał pasażerów do autobusu według dosyć kumoterskich kryteriów. Do pierwszego, wyglądającego dosyć solidnie i komfortowo nie udało nam się dostać, chociaż byliśmy jednymi z pierwszych oczekujących na stanowisku. Kilkanaście minut później podjechał drugi, ale gruchot straszliwy. Kierowca z miną kelnerki z ?Misia? Barei pokazał nam luk bagażowy ? syf niesamowity, kałuża oleju rozlanego z odkrytego i pełnego w ? wiadra. Kiedy postanowiliśmy zabrać plecaki do środka, okazało się, że fotele z naszymi miejscami różnią się trochę od pozostałych ? mniejsze, wyrwane z podłogi i kiwające się na wszystkie strony, no i oczywiście zionąca nad nimi ostro klima z powyłamywanymi klapkami. Pierdolca można już dostać z tą klimą (jeżeli kiedyś trafię do czubków, to na 100% z tego powodu), autobus wygląda jak poradzieckie koszary, ale klima musi pracować na maxa. Nie wytrzymałem i odebrałem z kasy pieniądze za bilet. Postanowiliśmy jednak zaczekać do 20.00 na ten bezpośredni do Kota Bharu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005