Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indochin - 2005    Wiza do Kambodży i siedliska rozpusty
Zwiń mapę
2005
18
lip

Wiza do Kambodży i siedliska rozpusty

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok Metropolis
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15372 km
 
Od rana staramy się wymienić dolary i niestety nie jest to proste zadanie. Wszystkie tutejsze banki i kantory nie wydają reszty w wymienianej walucie. I tak podając 100$ nie masz co liczyć na to, że wymienisz sobie 20$ na walutę tajską, a 80$ otrzymasz z powrotem. Wymieniają w całości banknot, jaki im podasz, najwidoczniej takie mają przepisy. Mamy już tylko wysokie nominały, jutro wyjeżdżamy i nie potrzebujemy wymieniać całej setki. Próbujemy rozmienić u któregoś z białych, ale nikt nie pali się do takiej charytatywnej transakcji. Nic dziwnego zresztą, Khao San to Mekka wszelkiej maści szulerów, cwaniaczków i naciągaczy, nikt nie ma zaryzykuje wymiany 100$ banknotu niewiadomego pochodzenia. W końcu okazało się, że wymieniając jedną setkę na pół powinniśmy wyjść na styk, bez konieczności płacenia prowizji, za wymianę w drugą stronę. Ale są trochę bezczelni i nawet nie starają się ukrywać swojej pazerności na dolary ? nie bardzo to rozumiem, bo tutejsza waluta jest dosyć mocna i ceniona w okolicznych krajach, a takich praktyk nie stosują nawet w pięć razy biedniejszym Laosie.

Później, podczas śniadania denerwująca porcja innego tutejszego buractwa. Drugą, najpopularniejsza tu siecią sklepów jest ?Family mart?, gdzie wstąpiliśmy zachęceni reklamą promocji hot-dogów o dość sporych rozmiarach ? 14 bathów. Zamówiłem jednego i sprzedawca (gówniarz z głupkowatym uśmieszkiem) podliczył mnie na 22 bathy. Spytałem go o cenę wydrukowaną wołami na tablicy reklamowej przy kasie i stoisku z hot-dogami, ale tylko wzruszył ramionami. Zdążyłem już napocząć bułkę, więc dopłaciłem te brakujące 8 bathów, zwracając mu uwagę, że powinien usunąć tę tablicę i nie wprowadzać klientów w błąd. Kamila, widząc jaka jest sytuacja zrezygnowała z zakupu. Zaraz po tym jak wyszliśmy, Kamila przypomniała sobie, że na ladzie przy kasie zostawiła prawie całą półtoralitrową butelkę wody kupioną kilka minut wcześniej w innym sklepie. Weszła po nią z powrotem i za chwilę wybiegła oburzona mówiąc, że ten typek z tym swoim cynicznym uśmieszkiem nie chciał oddać jej butelki. Wpadłem do środka i pofatygowałem się do niego za ladę, pytając o naszą wodę. Tym razem instynkt samozachowawczy nakazał mu schować ten złośliwy uśmieszek do kieszeni, ale w dalszym ciągu robił sobie z nas jaja, tłumacząc z niewinną minką, że żadnej wody na ladzie nie było. Inny sprzedawca z drugiej strony lady (zachowujący się troszkę grzeczniej) cofnął się przezornie kilka kroków jakby przeczuwając, że jego koleś może za chwilę przemieścić się kilka metrów w poziomie bez dotykania podłogi, ale perspektywa możliwości nawiązania w ten sposób bliższego kontaktu z tutejszymi służbami penitencjarnymi powstrzymała mnie od takiego rozwiązania. Otworzyłem najbliższą lodówkę, wyjąłem z niej pierwszą ? lepszą półtoralitrową butelkę wody i naśladując jego bezczelny uśmieszek wyszedłem. Byliśmy tak zaskoczeni tą historią, że ponad pół godziny zastanawialiśmy się, czemu to miało służyć i na co ten koleś liczył? Można tu spotkać tysiące naprawdę sympatycznych, uprzejmych, chętnych do pomocy ludzi, ale czasami znajdzie się taki pawian, że aż trudno uwierzyć. Oni chyba nie posiadają elementarnych mechanizmów samokontroli i to już na takim najbardziej podstawowym poziomie.

Rozgrzani tym incydentem jedziemy po wizę Kambodżańską, z Khao San autobusem nr 15 (6 bathów) do National Stadium Skytrain Station, skąd kolejką dwa przystanki do stacji Rathadamri (15 bathów). Po zejściu z estakady jeszcze jakieś 200 metrów i potem w lewo. Wejście do konsulatu nie jest zbyt dobrze wyeksponowane i trzeba ostro czaić, żeby nie minąć. Wnioski przyjmują do godziny 12.00, odbiór między 17-18.00. Wiza kosztuje 1100 bathów, a więc tylko 50 bathów taniej, niż w dowolnym biurze podróży na Khao San ? nie bardzo opłaca się zatem jechać do konsulatu, choć z drugiej strony zawsze to jakaś okazja do zwiedzenia miasta. Do tej pory poznaliśmy stare miasto z kompleksem królewskim, tu mieliśmy okazję rzucić okiem na Bangkok XXI wieku. Z okien kolejki Skytrain wygląda to miejscami naprawdę imponująco, ale nie trzeba się specjalnie wysilać, aby w okolicach ?szklanych domów? dostrzec rozlatujące się ze starości obskurne rudery.

Wracamy na Khao San, na obiad w McDonaldsie ? znienacka całe miasto roi się od tysięcy dzieciaków w szkolnych i ?skautowskich? mundurkach, wszędzie się kręcą i trudno chodzić chodnikami. Równocześnie pojawiły się setki ulicznych kramów z książkami i szkolnymi przyborami ? wygląda to na rozpoczęcie roku szkolnego, ale przecież kilka tygodni temu podczas poprzedniego pobytu w Bangkoku widzieliśmy dzieciaki wychodząc ze szkoły. A zresztą co nas to obchodzi, my jesteśmy na wakacjach. Wakacje... tak się może wydawać komuś, kto będzie to czytał siedząc w fotelu... To ciężka praca...

W biurze na Khao San kupiliśmy bilety na autobus do Siem Reap w Kambodży ? 270 bathów, prawie darmo. Przed 17-tą odbieramy nasze wizy i ze stacji Ratchadamri jedziemy jeszcze jeden przystanek kolejką do Silom, tutejszej dzielnicy czerwonych latarni ? od momentu przyjazdu do Bangkoku obiecywaliśmy sobie wizytę w którejś z tutejszych jaskiń zepsucia. Spacerując trafiliśmy na małą ulicę rozpusty ? kilkanaście burdeli, w drzwiach których młode i stare roznosicielki AIDS uśmiechając się zalotnie czekają na brzuchatych pięćdziesięciolatków, niczym barwne rosiczki na tłuste muchy. Niektóre są wystrojone w długie, kolorowe suknie z falbanami, inne trzymają image niegrzecznych lolitek. Podaż zdecydowanie przewyższa popyt, pora jest już właściwa, ale klienteli jak na lekarstwo. Nie zdecydowaliśmy się na odwiedzenie żadnego z barów ? nigdzie przy wejściu nie ma informacji, że wstęp jest płatny, ale mam dziwne przeczucie, że po przekroczeniu drzwi wydostanie się stamtąd kosztowałoby nas przynajmniej kilkadziesiąt dolców. W drzwiach każdego z nocnych lokali stoją grupki tutejszych ?dresiarzy? (to oczywiście określenie dotyczące walorów intelektualnych, a nie designu, bo mają na sobie lśniące jedwabne garnitury) ? alfonsów, napakowanych i czekających tylko na nieostrożnego frajera, któremu widok gołego biustu lub czegoś jeszcze zakłóci podstawowe procesy myślowe. Po kwadransie mieliśmy już dosyć i wróciliśmy na przystanek 15-ki, a po czterdziestu minutach, około 21-ej byliśmy z powrotem pod hotelem.

Wieczorem na Khao San małe zamieszanie, pod McDonaldsem stoi karetka i wóz policyjny. Na ławce leży ?zwymiotowana? młoda, biała dziewczyna, a wokół niej krzątają się sanitariusze i policjanci. Od razu widać, że przedawkowała i sądząc po tym zamieszaniu, i obecności policji, raczej narkotyki, niż alkohol. Wybraliśmy się na ostatni spacer po Bangkoku, nie był to zbyt mądry pomysł, bo godzina była już późna. Wychodząc na główną ulicę w kierunku Pomnika Demokracji (brrrr...) przeżyliśmy szok większy od tego, doświadczonego podczas poszukiwania hotelu w Johor. Ulica była już wyludniona, chodnikami przemykały nieliczne szczury, a bezdomni układali się do snu na ławkach. Usłyszeliśmy kroki za nami i odwróciliśmy się mimowolnie ? Kamila aż zapiszczała z wrażenia, mi odruchowo zacisnęły się palce. To była prostytutka, aczkolwiek dokładne określenie, czy było to on, czy ona, mogłoby być potwierdzone chyba tylko podczas sekcji. Po rysach około 40-letniej twarzy pokrytej centymetrową warstwą pudru trudno było rozpoznać płeć, gdyż była ona koszmarnie zniekształcona kilkoma najprawdopodobniej operacjami plastycznymi ? z męskiej na damską i z powrotem. Najgorsze były oczy, puste, trupie. Ta twarz przypominała mi trochę te "ryby ? czaszki" z Underwaterworldu w Singapurze. Już w świetle dziennym jej/jego widok mógłby przyprawić o palpitacje serca, a co dopiero zostanie z nią/nim, sam na sam, w ciemnym pokoju... Nic, tylko wyobrazić sobie zakrzywione kły wampira wysunięte w kierunku szyi...

Zapuściliśmy się w okolice Wat Saket ze złotą stupą na wzgórzu, ale po ciemku szybko straciliśmy orientację w kiepsko oświetlonych, długich i ślepych uliczkach. W końcu wpakowaliśmy się między jakieś rudery, taki tutejszy odpowiednik czarnego trójkąta: Brzeska ? Ząbkowska ? Kijowska (warszawiacy wiedzą, o co chodzi). Na szczęście nie powtórzyła się sytuacja z Kuala Lumpur i nie zaczepieni przez nikogo po prawie godzinnym błądzeniu wróciliśmy do hotelu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
K.
K. - 2009-01-16 08:36
Bardzo tresciwy blog, przyznaje, jednak sformulowanie, ze wyprawa z wyboru jest "ciezka praca" troche mnie rozjutrzylo, podobnie jak calkowicie nieprzyjazne podejscie do swiata, jak czlowiek ktory zawsze siedzi w fotelu.. Usmiechnij sie czlowieku, nie wszystko jest na NIE! Moze wybierz Australie, tam podzieli sie z Toba cywilizacja i mila aparycja tambylcow. Pozdrawiam i dzieki za przydatne inf.
 
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005