Iran posiada znakomicie rozwiniętą sieć autostrad, wraz z towarzyszącą im infrastrukturą - oświetlone nieprawdopodobną ilością neonów przydrożne sklepy, zajazdy i restauracje. Mimo, iż irańskie władze deklarują dosyć wrogi stosunek do Stanów Zjednoczonych, to po pasażerach naszego autobusu nie było tego specjalnie widać. W każdym razie amerykańskie komedie z Flipem i Flapem, którymi raczył nas podczas drogi kierowca, cieszyły się - sądząc po natężeniu śmiechu i oklasków, największą popularnością.
Do Isfahanu przyjechaliśmy po 23.00, jak się okazało nie jest to najlepsza pora na poszukiwanie hotelu. Magda posiadała jakieś wycinki xerowanego ?LP Iran?, skąd wybraliśmy hotel ?Amir Kabir?. Za taksówkę zapłaciliśmy tym razem dużo więcej niż w Teheranie - 2000 tomanów. Sam hotel również nie należał do najtańszych - oczywiście jak na warunki irańskie. Wszystko dlatego, że w hotelu zameldowaliśmy się prawie o północy, co recepcjonista skrzętnie wykorzystał. Poinformował nas, że nie ma już wolnych dwójek, i jedyne co nam pozostało, to czwórka z dzieloną toaletą i prysznicem za 5000 tomanów - od osoby! Nie mieliśmy ochoty na włóczenie się o tej porze po mieście w poszukiwaniu innego noclegu, tym bardziej, że koszt dojazdu do innego hotelu z pewnością przewyższyłby ewentualną oszczędność na cenie pokoju i przystaliśmy na proponowane warunki. Wejście do pokoju znajdowało się na zewnątrz, przeszklona ściana w której mieściły się drzwi zasłonięta kotarami, stanowiła jeden z boków prostokątnego dziedzińca, na środku którego znajdowała się fontanna i klomby z kwiatami. Pojedyncze, ale olbrzymie łóżka, umywalka i stolik z krzesłami, na podłodze wykładzina nieokreślonego koloru, w sumie biednie, ale przynajmniej czysto. Szczyt marzeń jak na kolejny po prawie 70 godzinach nocleg...