Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indii - 2001    Lahore hotelami stoi...
Zwiń mapę
2001
20
sie

Lahore hotelami stoi...

 
Pakistan
Pakistan, Lahore
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6416 km
 
Nie wiem, ile udało mi się przespać. Kiedy otworzyłem oczy, pierwszych 10 minut spędziłem na odzyskiwaniu zdolności poruszania rękami i nogami. Cholera jak to jest, że w domu mogę siedzieć w fotelu kilka godzin, a w pociągu czy autobusie, po tym samym czasie człowiek czuje się jak obity kijami? W pierwszych słonecznych promieniach, przyjrzałem się swojemu ubraniu. Założona przedwczoraj biała podkoszulka była teraz czarnoszara - to efekt kontaktu z siedzeniami i piasku wpadającego przez okna, do tego kupa porozgniatanych muszek i komarów, spodnie - nikt nie postawiłby jednego dolara przeciwko stu, że kiedyś były beżowe. Każdy nie przykryty centymetr skóry, przysypany milimetrową warstwą czarnego pyłu, przebarwianą zaciekami zaschniętego potu. Za 12 godzin, około 18-tej, powinniśmy być na miejscu. Wokół budzi się wszechobecny brud. Budzi się, gdyż brud też potrafi spać. W nocy, wtedy kiedy ostygnie, kiedy tylko słońce pójdzie męczyć kogoś innego, brud wydaje się mniej widoczny i dokuczliwy, nie razi swoim widokiem i zapachem. Dopiero ogrzany gorącymi promieniami pyszni się swoim rozkładem. Południe. Słońce rozpoczyna kolejną porcję tortur. Dusi, kłuje niewidzialnymi kolcami. Myślę sobie o tych wszystkich przybywających tu samolotami. Z klimatyzowanego, czystego lotniska, stawiających pierwsze kroki na pakistańskiej ziemi, bez żadnego ostrzeżenia i przygotowania zanurzających się w tym morzu brudu i nędzy. Z trudem łapiących rozgrzane prawie do czerwoności powietrze. Ja zagłębiam się w ten świat powoli, krok po kroku, a mimo to upał ciągle mnie męczy, a bodźce odbierane przez wzrok i węch pozbawiają ochoty do życia. Ciekawe, jak oni wyglądaliby po dwóch dniach w tym pociągu? Zadaję sobie takie sadystyczne pytania, aby się trochę podnieść na duchu, gdyż wszystko mnie boli, do tego jestem tak brudny, że na mój widok bezdomni z Dworca Centralnego uciekliby w popłochu. Na szczęście pod tym względem nie odbiegam od reszty naszej grupki. Jeszcze tylko kilka godzin...

Dochodzi 18-ta. Powinniśmy już dojeżdżać do Lahore, ale za oknami, aż po horyzont ciągle pustynia. Kiedy to się wreszcie skończy?

Półtorej godziny później pojawiają się pierwsze zabudowania i lepianki. Slumsy, potem murowane domy, meczet, czyżbyśmy wjeżdżali do Lahore? Młody Pakistńczyk (ten sportowiec) bezlitośnie rozwiewa nasze nadzieje. To tylko małe miasteczko i zaliczymy takich jeszcze kilka...

Pół do jedenastej jesteśmy w Lahore, ale pociąg bardzo powoli przebija się przez miasto. Co chwila semafor, i każde kolejne 5 minut postoju wydaje się teraz szczególnie denerwujące. Za oknami ruchliwe ulice, mimo późnej godziny, chociaż może właśnie dlatego - dzień to słońce - kłębowisko ludzi, riksz i samochodów. Oślepiające światła, kolorowe neony na wieżowcach i gołe żarówki wokół slumsów. Im jaśniej świecą, tym trudniej jest przyjrzeć się mijanym budynkom. Po ilości świateł widać jedno - to ogromne miasto. Wreszcie pociąg zatrzymuje się na stacji. Nareszcie, jak to miło poczuć pod nogami nieruchomą ziemię. Rzuca się na nas tłum naganiaczy, dla których biali pasażerowie to nie lada gratka. Oferują wszystko, hotel, taksówkę, pomoc w niesieniu bagażu. Dosłownie się o nas biją. ?No, thank you? powtarzamy co chwila, przepychając się do wyjścia. Czesi przyjmują zaproszenie młodego Pakistańczyka i zachęcają nas, do pojechania z nimi czekającą już rikszą. Nie mamy specjalnych powodów, aby mu nie ufać, ale jesteśmy już, jak to się mówi ?po przejściach?. Wokół nas gromadzi się coraz większy tłum i czujemy się spychani w kierunku motorikszy. Pakistańczycy robią się coraz bardziej natrętni i pokazują nam naszego znajomego z pociągu przywołującego nas ręką. Wymykamy się i po zrzuceniu plecaków zaczynamy się naradzać. Magda wyciąga swoje xero LP i szukamy hotelu blisko stacji. Jest już noc i włóczenie się po tym dosyć niebezpiecznym, jak ostrzegają przewodniki, mieście nie ma większego sensu. Podchodzi facet i wciska nam wizytówkę hotelu. ?Very cheap, very good? zapewnia nas co chwila z niewiarygodnie szerokim uśmiechem. Normalnie przepędzamy naganiaczy, ale teraz byliśmy tak zmęczeni, że było nam już wszystko jedno. Pytamy czy blisko. Bardzo blisko. Na lewo od wyjścia z dworca, ulicą wzdłuż długiego muru, przeskakując przez rowy kanalizacyjne (to się kiedyś źle skończy i się skąpiemy) idziemy za naszym przewodnikiem. Widząc, że słaniamy się na nogach Pakistańczyk zarzucił na ramiona plecak Magdy i uśmiecha się jeszcze szerzej. W końcu zatrzymujemy się przed jakimś budynkiem, i po kilkudziesięciu stopniach wiodących do góry schodów dochodzimy do drzwi z napisem QUEEN?S WAY HOTEL. Oglądamy pokój, na podłodze bordowa wykładzina i bladozielone ściany. Nie otwierające się okno, wychodzące na oddalony o kilka metrów mur innego budynku, przysłonięte brązową zasłoną. Na suficie potężny wiatrak i terkoczący klimatyzator w kącie pokoju, zionący lodowatym powietrzem. Ogromne łóżko, przykryte burym pledem. Łazienka i prysznic na dachu. Pytam, czy jest ciepła woda i nasz gospodarz potwierdza z radością. Ile za noc? 175 RPk. Zostajemy.

Pół godziny później doszło do awantury. Magda zdążyła wziąć prysznic i wróciła do pokoju. Ja w tym czasie skończyłem prać swoje umorusane niemożliwie spodnie i podkoszulek, i kiedy stanąłem wreszcie pod prysznicem, nagle rozległ się złowieszczy bulgot, kran zagwizdał drwiąco i wody przestało być. Klnąc pod nosem pobiegłem do właściciela (spał już) i zażądałem włączenia wody. Odmówił tłumacząc, że minęła już północ, a o tej godzinie wyłączają generator. Zagroziłem mu, że jeżeli zaraz nie będzie wody, to odda nam pieniądze i pójdziemy do innego hotelu. Ponieważ facet z miną aniołka udawał, że nie rozumie o co chodzi, nerwy mi puściły i nie tracąc czasu na przypominanie sobie angielskich przekleństw zbluzgałem go po polsku. Wróciłem do pokoju i tłumacząc Magdzie sytuację spakowałem plecak. Nagle uświadomiłem sobie, że jestem tylko w bokserkach, a moje uprane ciuchy wiszą na sznurze na dachu. Magda leżała już przykryta śpiworem i po jej oczach poznałem, że prędzej umrze, niż wstanie i zarzuci 15 kilogramowy plecak. Ponownie się wkurzyłem, teraz na nią, za nielojalność, ale w końcu dałem za wygraną. Gdybym wcześniej nie uprał spodni, to mimo, że ledwo stałem na nogach, poszedłbym szukać innego hotelu, nawet jeżeli miałbym łazić całą noc. Niestety miałem już tylko spodnie z krótkimi nogawkami i pokazywanie się w tym stroju na ulicach miasta zamieszkanego w 100% przez wyznawców Allacha, prawdopodobnie nie wprawiłoby tubylców w zachwyt. Poszedłem spać śmierdzący jak cap.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005