Następnego dnia rano wykąpałem się i porozmawiałem ze współwłaścicielem hotelu (innym). Zaczął mnie przepraszać za kłopotliwą sytuację, a ponieważ był bardzo miły, a ja po zmyciu tygodniowego brudu odzyskałem humor, również go przeprosiłem. Swój wczorajszy wybuch gniewu usprawiedliwiłem tym, że zostaliśmy zapewnieni, przez jego kolegę, że z wodą nie ma problemu i nikt nie uprzedził nas, abyśmy wzięli prysznic do północy. Zgodził się wymienić nam pieniądze po niezłym kursie i wróciłem do pokoju po portfel. Magda była już ubrana i zamówiła śniadanie - herbatę z rogalikami. Okazało się, że hotel ma trzech właścicieli, oprócz tych, których już poznałem jest jeszcze jeden, i to on przyjął od Magdy zamówienie. Powiedział też, że nie musimy sami chodzić po nic do sklepu (woda, napoje, których idzie średnio 5 litrów dziennie), oni nam wszystko dostarczą do pokoju bez żadnej prowizji. Przeglądając portfel zorientowałem się, że brakuje mi 20$. Jeden banknot wyciągnięty wcześniej z ?tajnej? kieszeni w spodniach. Spociłem się w jednej chwili. Wczoraj przed upraniem spodni, wyjąłem plik 100, 50 i 20$ banknotów, odłożyłem 20$ do portfela, resztę schowałem pod materac łóżka na wysokości głowy. Drżącą ręką wymacałem zwitek banknotów. Przeliczyłem. Zgadza się. Co za ulga, ale gdzie się podziała dwudziestka z portfela? Portfel leżał całą noc w bocznej kieszeni plecaka. Magda przecież nie wzięła, więc? Kiedy zginęła ta 20-ka? Pytam Magdę, czy podczas mojej nieobecności wychodziła z pokoju. Nie. Kiedy był właściciel i zamawiała śniadanie, ani na moment nie zostawiła go samego. A więc zginęły w nocy. Ale jak, kiedy pokój zamknęliśmy na własną kłódkę, a okno jest chyba zaspawane? Czyżby jakieś tajne wejście? Ściany składają się z łączonych płyt, ale wszystkie wyglądają solidnie. Obejrzałem dokładnie drzwi. Może jakiś numer z zawiasami, my tu się barykadujemy, tymczasem zawiasy na pineskach? Nic z tego, futryna mocno osadzona, zawiasy na solidnych śrubach, lekko pordzewiałych, ale bez jakichkolwiek zadrapań. Czary, czy co? Magda twierdzi, że mam przywidzenia i pewnie się pomyliłem, ale ja wiem na pewno, że odłożyłem do portfela 20 dolców, po za tym reszta pieniędzy stanowiła równą kwotę więc nie mogło być mowy o pomyłce. Ktokolwiek tu wszedł, abstrahując już od tego w jaki sposób, dlaczego zabrał tyko 20$, a nie np. Canona za 300$, który leżał sobie spokojnie w torbie fotograficznej na stoliku przy łóżku? Inna sprawa, ze kradzież sprzętu tej wartości nieuchronnie wiązałaby się z interwencją policji i szczegółowym śledztwem, natomiast zniknięcie 20$, no cóż nikt nie przewróci z tego powodu hotelu do góry nogami. Widocznie wolą kraść łyżeczką, ale bezkarnie, niż chochlą narażając się na kipisz i represje. Nie wiem, co o tym myśleć, Magda mówi, że mam zwidy, ja jestem pewien, że miałem w portfelu pieniądze.
Rikszą spod hotelu pojechaliśmy do jednego ze słynnych Lahorskich ogrodów. Nie było to jednak nic rewelacyjnego. Gdyby nie deficyt wody, byłoby może na co popatrzeć, ale teraz z powodu suszy wszystkie fontanny w basenach i sadzawkach były martwe. Nasza obecność musiała wzbudzić zainteresowanie pracowników ogrodu, gdyż podszedł do nas jakiś facet i powiedział, że postarają się coś zrobić, abyśmy mogli podziwiać park w całej okazałości. Po chwili fontanny ożyły na moment, ale efekt był na tyle mizerny, że można było przypuszczać, iż odejmują sobie od ust wodę przeznaczoną do picia. Potem pół godziny rozmowy z sympatycznym staruszkiem (profesorem), któremu nie wiedzieć czemu, największą radość sprawiało pociąganie go przez Magdę za siwą brodę. Magda znów nie miała ochoty na jakieś zaawansowane zwiedzanie (źle się czuła), więc aby poprawić jej humor poszliśmy do Mc Donald?sa, gdzie po kilku hamburgerach wyzdrowiała. Dopiero pod wieczór wybraliśmy się do Wielkiego Meczetu, zanim jednak tam dotarliśmy było już za ciemno na robienie zdjęć. Nie były to też godziny zwiedzania, tylko pora modłów i nasza obecność wywoływała zdumione spojrzenia Pakistańczyków. Mimo to udało nam się wejść na dziedziniec. Magda ubrana teraz w spodnie, w chustce na głowie jakoś przemknęła się przez bramę. Nie odważyliśmy się jednak podejść do wrót meczetu. Wymagałoby to przejścia przez cały rozległy dziedziniec, pozostało nam jedynie przyglądanie się spod otaczających plac arkad. Ale i to nie trwało długo, wszyscy mijający nas mężczyźni patrzyli na nas wytrzeszczonymi oczami, a kiedy się jeszcze zorientowali, że mają przed sobą białą kobietę, niedwuznacznymi ruchami pokazywali nam drogę powrotną.
W końcu stało się też to, co wczoraj przepowiedziałem. Wracając w nocy do hotelu, szliśmy naszą znajomą ulicą wzdłuż muru. Po drodze zapuściliśmy się na zakupy w poprzeczne wypełnione sklepami i straganami uliczki. Nagle usłyszałem za sobą krzyk Magdy. Kątem oka zobaczyłem, jak traci równowagę i jedną nogą wpada w kanał z szambem. Nadepnęła widocznie na ruchomą, niestabilną płytę chodnikową i ta obsunęła się pod jej ciężarem. Na szczęście poza wytytłaniem nogi w śmierdzącej, błotnistej breji nic jej się nie stało, i całe wydarzenie skwitowaliśmy tylko wybuchem śmiechu.
Klimatyzacja w naszym pokoju wpędza mnie do grobu. Na początku, pod palącym słońcem, każdy marzy tylko o lodowatym powiewie ożywiającym całe ciało. Co innego noc. Spanie przy włączonym ?na maxa? wiatraku i klimatyzatorze błyskawicznie prowadzi do bardzo uciążliwego w tym klimacie przeziębienia, czego właśnie doświadczam. Kiedy przed wyjazdem lekarz wyposażyła moją apteczkę w zestaw antybiotyków przeciwgrypowych, patrzyłem na nią, jak na zbyt opiekuńczą babcię. Przeziębienie w tropiku? Teraz mam dreszcze i leje mi się z nosa. Magda śpi zawinięta w śpiwór, ja mam tylko prześcieradło do przykrycia. Na szczęście udało mi przekonać Magdę, że po wyłączeniu klimatyzacji i zmniejszeniu obrotów wiatraka będzie mogła spać bez konieczności owijania się śpiworem.