Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indii - 2001    Pierwszy raz w indyjskim pociągu - to dopiero przeżycie
Zwiń mapę
2001
23
sie

Pierwszy raz w indyjskim pociągu - to dopiero przeżycie

 
Indie
Indie, New Delhi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6863 km
 
Rano śniadanie w hotelowej restauracji, pakowanie plecaków, poczta i pół do drugiej pociąg do Delhi, gdzie powinniśmy być około 21-ej. W ciągu dnia, dystans gdzieś do 18 godzin można jeszcze pokonywać drugą klasą (no sleeper). Godzin, gdyż przemierzając ten olbrzymi kraj praktyczniej jest odmierzać odległość czasem. Za oknami niekończące się równiny, co jakiś czas urozmaicane majaczącymi gdzieś w oddali konturami lasów i ubogich chatek. Pierwszy raz jadę indyjskim pociągiem, i ciągle jeszcze jestem ?pod wrażeniem?. Nie jest to doświadczenie tak bolesne jak w Pakistanie, jestem wypoczęty a i dystans jest krótszy. Na szczęście nie ma tego uciążliwego podziału miejsc, i nie trzeba się martwić, aby niechcący nie usiąść koło obcej kobiety. Na każdym postoju, niezależnie od tego, czy na stacji, czy pod semaforem do pociągu wpadają handlarze taszczący w torbach, koszach, dzbanach i na wózkach sterty jedzenia. Gorąca herbata i kawa z termosów, zupy, chapati, owoce. Osobna kategoria to sprzedawcy zabawek, zegarków, grzebieni i kosmetyków, cały pociąg zamienia się na kilka minut w jeden wielki bazar. Ceny oferowanych przez nich przysmaków są niższe, niż u obsługi pociągu. Kubek herbaty(4-6 Rs) lub kawy roznoszonej przez ?stewardów? jest o 1-2 Rs droższy i mniejszy. Z uwagi na kurs 1$ = 45 Rs, różnica wydawała mi się śmieszna, ale po wypiciu 5 kubków w ciągu niecałych dwóch godzin, zmieniłem zdanie. Przede mną jeszcze ok. 10 000 km po Indiach, ile to dni i nocy, ile kubków herbaty? Szokuje różnorodność pasażerów. W odróżnieniu od jednakowych i najdelikatniej mówiąc, mieszczących się w przedziale niższego statusu majątkowego Pakistańczyków, tu obok siebie siedzą półnagi, bosy i nie wiadomo kiedy ostatnio kąpany sadhu (święty mąż), ulizany kilogramem żelu, ze złotymi oprawkami okularów, w nienagannym garniturze i z czarnym neseserem urzędnik lub biznesmen i wreszcie kobiety, zarówno te we ?fluorescencyjnych? sari, jak i te ?wyzwolone? w niebieskich jeansowych mundurkach. Czasami po podłodze przemknie na czworakach mały, prawie nagi chłopiec, niemiłosiernie brudny, własnymi rękami zamiatający zaśmieconą wszelkimi odpadkami podłogę. Kiedy skończy, brązowymi oczami błaga o kilka rupii, wyciągając w naszym kierunku wychudzone, czarne i klejące od brudu ręce. Już nas widzi i nie odpuści, bo jesteśmy biali, a biali są przecież milionerami. Dziecko ciągnie mnie za nogawki spodni powtarzając co chwila ?please, please?. Nie potrafię się zdobyć na odpędzenie go i wciskam mu 2 rupie, i kilka bananów, na które nie mam już ochoty. Siedzący wokół nas Hindusi odwracają wzrok, i malec widząc to nawet do nich nie podchodzi. Jeden z nich strząsa na ?posprzątaną? przed chwilą podłogę resztki jedzenia ze swojego termosu. To tutaj typowe zachowanie. Oni nie znają instytucji kosza na śmieci. Wszystkie odpadki, kubki po herbacie, tacki lądują na podłodze lub za oknem. Spacerując ulicami Amritsaru z niedowierzaniem patrzyłem na zalegające wszędzie sterty śmieci. Takiego syfu nie widziałem nawet w Quetcie. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że Amritsar nie stanowi pod tym względem żadnego wyjątku, i tak wyglądają ulice wszystkich miast w Indiach. No, może gdzieś w ścisłych centrach, w okolicach wieżowców zagranicznych koncernów i banków panuje jaki taki porządek, ale większość ulic tonie w śmieciach. Hindus skończywszy czyścić termos pogardliwie spogląda na malca klęczącego pod siedzeniami kilka rzędów za nami. To właśnie po takich jak on, sprzątają te małe dzieci nie mające najczęściej rodziców ani domu. Ta praca, czyszczenie pociągów w zamian za wyżebrane kilka rupii lub jedzenie pozwala im przeżyć. Niektóre z nich mają przynajmniej skręcone z kilku rachitycznych gałązek miotełki, ten musi to robić własnymi rękami. Za oknem pojawia się betonowy szkielet jakiegoś ogromnego, niedokończonego w połowie budynku. Już na pierwszy rzut oka widać, że prace nad nim porzucono bardzo dawno temu. Dookoła walające się w promieniu kilkuset metrów resztki sprzętów i materiałów budowlanych. Rozbabrane hałdy ziemi i piasku, do połowy porośnięte już chwastami. Martwy przed urodzinami. Ruina jeszcze przed ukończeniem. Gigantyczna i niepotrzebna inwestycja, która musiała kosztować majątek. Klasyczny przykład bezmyślnej głupoty w kraju, gdzie ponad połowa ludności jada raz dziennie. Jak się okazuje nie tylko jeden. Chwilę po tym mijamy jeszcze kilka takich. Pomniki czyjegoś niewyobrażalnego kretynizmu. Patrzymy z Magdą z niedowierzaniem. Do wagonu wkracza, kuśtykając na powykręcanych nogach żebrak, śpiewając coś obłąkanym głosem. Kończą mi się drobniaki, a on nie zostawi nas w spokoju. Indyjski pociąg jest jak cyrk, tu ciągle się coś dzieje.

New Delhi. Późny wieczór. Nie lubię tego chaotycznego poszukiwania hotelu. Zawsze podbijają cenę licząc na nasze zmęczenie. Teraz też, zapuszczając się w leżącą naprzeciwko dworca główną ulicę dzielnicy Pahar Ganji, mijamy jeden hotel po drugim. Tu za drogo, tu nie ma miejsc, tam trypel lub pokoje bez wody. Na szczęście na tej ulicy jest chyba z pół tysiąca hoteli. Lądujemy w Down Town Hotel. Mikroskopijne dwójki, ale czyste i z własnymi prysznicami - 200 Rs. Magda oczywiście proponowała powrót do tańszego o 70 Rs, i przypominającego schronisko dla bezdomnych narkomanów, ale tym razem nie ustąpiłem, robiąc użytek z gromadzącego mi się w takich chwilach testosteronu. Na szczęście chyba się na mnie nie obraziła. Aczkolwiek, już od pewnego czasu niespecjalnie się nam układa.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005