Piąta rano, Puri. Jest już widno, chociaż słońce jeszcze ziewa. Zostanę tu chyba ze dwa dni, mam ochotę wybrać się do leżącego jakieś 35 km stąd Konarak. Kasy są jeszcze zamknięte, i nie mogę kupić biletu na dalszą podróż do Madras (Chennai). Otwierają dopiero po ósmej. Wychodzę przed dworzec i jak zwykle rzuca się na mnie tłum rikszarzy. Podaję nazwę hotelu z przewodnika, i cenę 10 Rs. Zgadzają się wszyscy, tzn. są za, a nawet przeciw. Wałęsa byłby dumny, że nawet tutaj ma wiernych uczniów. Każdy zgadza się bowiem, żebym jechał jego rikszą, ale nie odpowiada mu cena. To zdumiewające, w jaki sposób oni potrafią mówić ?tak? i ?nie? jednocześnie. Stanowczo się tu marnują, mają najlepsze predyspozycje do polityki i pracy umysłowej. W końcu jeden zgadza się na 15 Rs. Puri to już jakby przedsmak południa, tego bajecznego południa Indii z lasami palmowymi, i tysiącami kolorowych świątyń, gdzie zawsze tak mnie ciągnęło. Hotel ?Beach Hut? rzeczywiście leży kawałek od stacji, pokój z łazienką, od strony morza 150 Rs. Niestety widok przesłania wznoszona konstrukcja innego hotelu, ale słychać przynajmniej uspokajający szum fal. Mała niedogodność - check out time o ósmej rano następnego dnia, we wszystkich dotychczasowych hotelach na ogół o dwunastej, lub 24h. od momentu zameldowania. Rikszarz pyta, czy będzie mi jeszcze potrzebny, i odpowiadam, że za dwie godziny chciałbym pojechać z powrotem na dworzec. Jest wniebowzięty i obiecuje, że zaczeka przed hotelem. Prysznic i śniadanie w hotelu. Tosty z żółtym serem i jajecznica 30 Rs. Hotel świeci pustkami, siedziałem sam w restauracji na przynajmniej 50 osób. Wpisując się do książki meldunkowej o bajkowych rozmiarach, zauważyłem tylko dwa inne, anglosaskie chyba nazwiska. Korzystając z chwili wolnego czasu wyszedłem na plażę. Puri było kiedyś słynnym kurortem, teraz każdy turysta wywołuje tu sensację. Nic dziwnego zresztą, plaża brudna, zanieczyszczona glonami i wodorostami wypluwanymi przez ocean w porze monsunowej, w dodatku sterty odpadków wyrzucanych przez rybaków z pobliskich wiosek. Mimo wczesnej pory słońce grzeje mocno, ale woda prawie lodowata. Duże rozbijające się o siebie fale zniechęcają kilku miejscowych amatorów kąpieli. Stojący najbliżej, po pas w wodzie młodzieniec, uderzony z przodu nadchodzącą i chwilę później powracającą od brzegu falą znika pod wodą, i wynurza się dopiero kilkanaście metrów od brzegu, zawzięcie pracując rękami, aby poczuć pod nogami dno, zanim kolejny odpływ zniesie go w kierunku otwartego morza.
Kupiłem bilety na jutro (03.09) - 20.47 - do Madras (Chennai). Niestety pociąg nie odjeżdża z Puri, ale z odległego o niecałe 100 km. Bhubaneśwar. Znowu kłótnia z rikszarzem. Nie ustalałem z nim ceny zakładając, że chodzi o 15 Rs, tak jak ze stacji do hotelu, i po kolejnej piętnastominutowej sesji, mój i tak nienajlepszy stosunek do rikszarzy znacznie się pogorszył. Zaczynam stawać się rasistą.