Rano lekkie spięcie w hotelu. Mimo, że gości jak na lekarstwo, mój recepcjonista bezceremonialnie przypomina mi, żebym do ósmej zwolnił pokój. Trochę to niewygodne, tutaj po całym dniu prysznic to jak zbawienie, a ja przecież mam pociąg po południu. Pytam go, czy pozwoli mi skorzystać z prysznica przed odjazdem i każe mi zapłacić za to 50 Rs. Mówię mu, gdzie ma się pocałować (we wszystkich hotelach gdzie byłem, nigdy nie było z tym problemu, podobnie jak z przechowaniem bagażu) i wynoszę się. Długi spacer wzdłuż morza (plecak z zostawiłem w restauracji na plaży). Spotkałem mojego rikszarza. Zaproponował mi odwiezienie na dworzec, ale teraz już bez niedomówień 15 Rs. Powiedziałem mu o gościnności w hotelu i zaproponował mi prysznic u siebie w domu (prysznic to przesada, okazał się wysoko zawieszonym kranem w drewnianej komórce, ale wystarczyło). Może zmienię stosunek do rikszarzy? Na stacji kupił mi bilet do Bhubaneśwar (kasjer w kasie lokalnej nie mówił po angielsku) i o kilka minut po 16-tej Puri pozostało już wspomnieniem.