Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indochin - 2005    Moskwa - jak przeżyć dzień w jednym z najdroższych miast świata
Zwiń mapę
2005
23
maj

Moskwa - jak przeżyć dzień w jednym z najdroższych miast świata

 
Rosja
Rosja, Moskwa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1176 km
 
Rankiem przyjeżdżamy do Moskwy na Dworzec Białoruski ? imponujący budynek w stylu eklektycznym? Wokół dworca krajobraz przypominający trochę centrum Warszawy z początku lat ?90 ? kilka tandetnych żarówkowych "neonów" ? reklamy licznych kasyn ? kto by przypuszczał, że Rosjanie tak lubią hazard. Zaraz przy dworcu jest wejście do stacji metra o tej samej nazwie. Kupujemy bilet ?jednopojezdkowy? za 13 rubli i jedziemy 3 przystanki, na stację Komsomolskaja, przy Dworcu Jarosławskim. Bilety na transsyberię (międzynarodowy pociąg bezpośredni) do Pekinu kupuje się nie na samym dworcu, ale w biurze po drugiej stronie placu, na lewo od wyjścia z peronów. Bilety (kupiejny, II klasa) na jutrzejszy (wtorkowy) pociąg dostajemy bez trudu, jest jeszcze mnóstwo wolnych miejsc ? 5.400 rubli, czyli 196$, po obowiązującym kursie 28 rubli. Kupując bilety poznajemy grupkę Finów i pytamy ich o hotel. Tani hotel w Moskwie? Patrzą na nas lekko zdziwionymi oczami ? udało im się znaleźć jeden, kawał od centrum, pod koniec linii metra. Jakieś 20$ za dwójkę, hotel Szerston. Nie potrafią podać nazwy ulicy i dokładnego adresu, pokazują nam w przybliżeniu na mapie. Ponownie wskakujemy do metra i jedziemy szukać tego ?Szerstona?. Po kilku przesiadkach (moskiewskie metro to cudo ? pomijam już architekturę ? płacąc za jedną ?pojezdkę? i przesiadając się na kilkudziesięciu stacjach węzłowych, można w niecałe pół godziny przemierzyć całe to olbrzymie miasto dojeżdżając do dowolnego miejsca), docieramy do stacji Władykino, gdzie nieopodal ma się znajdować nasz hotel. Wokół stacji metra same bloki mieszkalne i linia kolejowa zamykająca drogę. Widzimy z daleka napis ?hotel? na wysokim bloku za torowiskiem, pewnie to nie ten, ale spróbować trzeba. Kręcimy się wokół torowiska próbując znaleźć przejście, upał daje się powoli we znaki, zaczynamy czuć ciężar plecaków. Przeprawiliśmy się w końcu przez te tory i szliśmy uliczką przy jakichś garażach, gdy nagle podbiegł do nas pies, nieduży kundel - nie warczał, ani nic takiego - i błyskawicznie capnął Kamilę w nogę. Cudownie, właśnie tego potrzebowaliśmy. Kundel nie czekając na naszą reakcję oddalił się bez szczeknięcia, a Kamila mocowała się z nogawką swoich sztruksów, żeby ocenić skutki. Krwi nie widać, ale kto to wie? Cholera, tylko tego nam brakowało. Trzeba było go złapać i zabić, teraz już za późno. Kamila uspokaja, że nic się nie stało, drasnął ją zębami, ale skóra raczej nie jest przecięta. Staram się przypomnieć sobie, co wiem o wściekliźnie ? tylko tyle, że nie leczona zawsze prowadzi do śmierci, a szczepionkę trzeba przyjąć przed wystąpieniem pierwszych objawów, ale jaki jest okres inkubacji choroby? Kamila upiera się, że skóra nie została przecięta i nie ma się czym przejmować. Mam nadzieję, bo chyba bym się wściekł...

Dochodzimy do hotelu w wieżowcu i guzik ? tylko na rezerwacje i to kilkumiesięczne. Powrót do stacji metra ? pytamy przechodniów o hotel ?Szerston? ? mają miny jakbyśmy ćwierć wieku temu pytali ich, co myślą o I sekretarzu. W końcu trafiamy na jakiś skromnie wyglądający hotel, ale pokoje dopiero od 60$ i do tego nie ma wody (awaria). Z książki telefonicznej spisujemy nazwy i adresy hoteli ? z tą cyrylicą to prawdziwa udręka ? trafiamy na adres ?Szerstona?. Znów pytamy przechodniów, teraz już podsuwając im pod nosy kartkę z nazwą ulicy, ale reakcje jak wyżej. Cholera, jak można nie znać nazw ulic we własnej dzielnicy?

Wróciliśmy do napotkanego poprzednio hotelu (plecaki ważą już po 50 kilo, a nasze ubrania są cięższe o kilka litrów potu), na szczęście recepcjonista pokazał nam kierunek i po 15 minutach marszu trafiamy wreszcie do tego ?Szerstona?. Okazuje się, że tu też nie ma wody (ciepłej), a cena za pokój jest tylko niewiele niższa, niż w tym poprzednim hotelu. Na mój żartobliwy komentarz na temat wysokości cen pokoi pozbawionych wody, pani recepcjonistka się obraża i ignoruje moje pojednawcze pytania pomocnicze ? o możliwość wzięcia ciepłego prysznica. Uwielbiam nastoletnie dziewczęta popisujące się posadą recepcjonistki, zawszeć to okazja do konstruktywnej wymiany poglądów, ale tym razem szkoda czasu. Kilka godzin na ostrym słońcu z odkrytą głową robi swoje i proponuję Kamili dalszą włóczęgę za hotelami. Znów do metra i kilka godzin latania z plecakami po całej Moskwie ? po 16-tej, zmachani niemożliwie kapitulujemy. Co tu mówić o znalezieniu w Moskwie hotelu, kiedy ponad godzinę szukaliśmy w centrum kafejki internetowej ? to też ciekawostka, pytaliśmy o nią w sklepach muzycznych (bardzo głośnych) obsługiwanych przez młodych ludzi i obwieszonych reklamami nowości techno wszelakiego w formacie MP3, a o internet cafe nigdy nie słyszeli ? wszyscy tu mają sieć domu, czy jak? Wreszcie znaleźliśmy, ale w po wpisaniu w wyszukiwarkę serwisu hotelowego hasła ?Moskwa?, komputer się zawiesił i to by było na tyle. Zresztą wcale mu się nie dziwię.

Wróciliśmy do ?Szerstona?, epopeja hotelowa zajęła nam cały dzień, ostatnie kilkaset metrów, od metra do hotelu to była już prawdziwa mordęga. W recepcji jest już inna pani i informuje nas, że wolnych pokoi w hotelu już nie ma, ale na drugim piętrze jest jeszcze schronisko ?Szerston? i żeby tam pytać. Tam pytamy i pokoje są ? płacimy ?tylko? 46 euro za dormitorium, które okazuje się dwójką. Moskwa. Cholera, dziwne to wszystko ? bogactwo na ulicach aż bije w oczy ? ludzie mają tu pieniądze i chyba kumają na czym polega robienie pieniędzy w warunkach rynkowych, zwłaszcza przy panującym tu dosyć przyjaznym systemie podatkowym, a nikt jeszcze nie wpadł na pomysł urządzenia kilku hoteli o standardzie turystycznym za w miarę rozsądną cenę? A może one tu jednak są, tylko my jesteśmy fujary i nie potrafimy ich znaleźć? Szczerze mówiąc, nie przygotowywaliśmy się za bardzo przed startem rzucając wszystko na żywioł i licząc na łut szczęścia. Może gdyby się lepiej przyłożyć do nauki rosyjskiego, bo po angielsku nie załatwisz tu absolutnie nic, nawet młodzi ludzie zagadywani w tym języku mają miny emerytowanych komsomolców. Zresztą nie są zbyt uprzejmi, zadowoleni z siebie, zajęci swoimi komórkami i odtwarzaczami cyfrowymi zbywają nas obojętnymi minami, nie odczuwając potrzeby najkrótszej nawet rozmowy z ?innostrańcami?.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005