Wtorek, dzień lekko pochmurny, wstaliśmy dosyć późno, choć rano mieliśmy wpaść do ambasady laotańskiej, ale wczorajszy dzień dał nam lekko w kość. Nie wiemy, ile trzeba czekać na wizę, ale gdyby się okazało, że kilka dni, to w tym czasie mielibyśmy czas na mur i resztę Pekinu, dziś już prawie południe, nic nie załatwimy. Kamila molestuje mnie o pekińskie ZOO, żeby zobaczyć tutejsze pandy ? cóż, czego się nie robi dla kobiety...
Jedziemy metrem do stacji Xizhimen, tam znów przy pomocy słowniczka w przewodniku pytamy o kierunek, ten słownik to jak woda na pustyni ? bez niego zginiesz tu marnie. Czekając na kogoś znającego choć słowo po angielsku musielibyśmy chyba przedłużyć nasze wizy ? ?będziesz zaskoczony, jak wielu Chińczyków mówi po angielsku?...
Do ZOO docieramy po półgodzinnym spacerze, przerywanym przymusowymi postojami pod każdym napotkanym daszkiem ? zaczął padać deszcz. Bilety są dosyć drogie, tak nam się wydaje, gdyż cennik jest tylko po chińsku ? podanych jest kilka cen, od najniższej (25Y), aż po 100Y, tylko dla kogo i za co? Kamila bierze ulotkę reklamową i pokazuje zdjęcie pandy ? mamy szczęście, ogród jest podzielony i nie trzeba płacić najdroższego biletu. Na miejscu koszmar ? misie w betonowym bunkrze, za brudną szybą. Nędzny betonowy wybieg wewnątrz budynku, nikt nawet nie zadał sobie trudu, żeby choćby minimalnie zamaskować te prymitywne warunki. Cały wybieg zawalony krzakami i tylko dwa misie, potwornie brudne i chyba w kiepskiej kondycji. Kamila twierdzi, że oba są poważnie chore, co mnie specjalnie nie zaskakuje, w takich warunkach żadne stworzenie poza pluskwą nie zachowałoby zdrowia dłużej, niż kilka dni ? (kilka tygodni później, chyba w Tajlandii, Kamila dostała od mamy maila ? w ?Teleexpresie? podali, iż jedna z tych pand zdechła). Dziwne to wszystko, podobno to gatunek na wymarciu, za kłusowanie na pandach można dostać kulkę w łeb, a tutaj taka wykańczalnia. Oglądamy jeszcze kilka innych wybiegów i litościwie wychodzimy ? wszędzie taki sam betonowy syf i niedbalstwo. Mają od cholery miejsca, środki i nie potrafią zrobić w miarę estetycznego dla widza wybiegu, dającego jednocześnie jakiś komfort zwierzętom. Z ulgą wracamy do hotelu.
Popołudnie na placu Tienanmen, deszcz już dawno przeszedł, ale powietrze jest koszmarnie wilgotne, paszport i wszystkie papierki po kieszeniach mam popakowane w foliowe torebki, inaczej wszystko można by od razu wyrzucić na śmietnik. Jest grubo po 16-tej, Zakazane Miasto już zamknięte. Plac rzeczywiście ogromny. Na południowym krańcu mauzoleum Mao, po stronie wschodniej Muzeum Sztuki, po zachodniej gmach Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Swoją drogą ciekawy materiał na aluzje, że słońce zachodzi nad Komunistyczną Partią Chin. Plac został powiększony do obecnych rozmiarów w 1959r, z rozkazu Mao, na 10 rocznicę proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej, z tego okresu pochodzą też bliźniacze gmachy po obu stronach. Ale najciekawsze i tak są dwie średniowieczne bramy od strony południowej ? warto zostać do zachodu słońca, aby podziwiać je wspaniale podświetlone.
Po powrocie do hotelu dowiadujemy się, że mamy nowego lokatora ? Malezyjczyk około 40-ki. Zaczyna znajomość śmiało, prosząc Kamilę o pożyczenie klapek pod prysznic. Trochę dziwny gość (nauczyciel), opowiada, że podróżuje już miesiąc, a ma ze sobą tylko małą torbę wielkości podręcznego plecaka. Właśnie zrobił pranie i jest niepocieszony (ja też) ? w tych warunkach nic nie wyschnie, a w naszym pokoju to już na pewno. Zna doskonale chiński i dogaduje się ze strażnikami ? wprowadzają nas na zaplecze i pozwalają rozwiesić pranie na zewnątrz. Wracając, mówię Chince w recepcji, że ktoś ukradł drzwi w toalecie. W pierwszej chwili nie zrozumiała żartu i wyleciała zza swojej lady, dopiero na schodach zawróciła grożąc mi palcem. Jeden zero dla mnie.
Kolacja w naszej knajpce i pierwszy raz oczy naprawdę wychodzą nam z orbit. Zamawiamy to co zwykle (warzywa z patelni na ryżu) i dowiadujemy się, że ryżu nie ma ? zabrakło. Miła, młoda kelnerka wyjaśnia nam to z dużym zakłopotaniem, a jako rekompensatę odlicza nam 2Y za piwo i prawie połowę rachunku za tę potrawę. W Chinach zabrakło ryżu, no, no...