Środa. Rankiem Malezyjczyk radzi zabrać rzeczy, jakaś pracowniczka hotelu się czepiała ? jest dopiero po 8-mej, ale słońce grzeje już całkiem mocno, mimo tego wszystko mokre prawie tak samo, jak w momencie wieszania. Cholera, jak oni tu suszą cokolwiek?
O 9-tej jedziemy do ambasady laotańskiej. Metrem do stacji Dongzhimen i potem ponad półgodzinny spacerek do dzielnicy ambasad Sanlitun. Niestety nikt nie potrafi nam jej wskazać, a w naszym przewodnikowym słowniczku nie ma chińskiego ideogramu ?Laos?. Próbujemy ratować sytuację pokazując na ogólnej mapie Chin fragment granicy laotańskiej, ale bezskutecznie. Swoją drogą, ta ich ignorancja jeżeli chodzi o czytanie mapy własnego kraju, jest odrobinę irytująca. Wreszcie trafiamy na biuro informacji turystycznej i pokazują nam kierunek w przybliżeniu, bo sami też nie są pewni. Po godzinnym kręceniu się po okolicy lokalizujemy na maszcie flagę Laosu, dochodzi 12-ta. Urzędnik via domofon każe nam przyjść o 13-tej. Buszujemy po okolicznych supermarketach, w jest ich tu sporo, to rejon zamieszkany przez rodziny dyplomatów, czasami na ulicach jest więcej białych, niż Chińczyków, dominują Francuzi. Bajecznie tania woda i cola ? dużo taniej, niż w centrum i okolicach Tienanmen. Do tego chleb ? nie tylko ten słodki tostowy, ale i zakwasowy razowiec ? przyjemna odmiana po ?chińszczyźnie?, choć to dopiero dwa dni.
Kilka minut po 13-tej jesteśmy z powrotem w konsulacie i tym razem każą nam przyjść o 14-tej. Jak miło. Facet w domofonie ma głos, jakby od rana testował tutejszy przemył spirytusowy, ale może to tylko złudzenie. Pozazdrościłem mu i tę godzinę przeczekaliśmy popijając piwo na kwietnikowym murku. Przechodnie przypatrywali się nam z lekkim zdziwieniem (mam nadzieję, że tu nie ma jakiejś prohibicji), ale w okolicznych ogródkach mała (0.33L) butelka kosztuje minimum 20Y, a 0.6l w pobliskim sklepie 2.5Y ? i jak tu nie być ?menelem?? Wizę (25$) odbierzemy w piątek o 14-tej, zatem jutro na mur.
Wieczór znów spędziliśmy na placu Tienanmen, polubiliśmy to miejsce, szczególnie obie bramy. Na placu kilku młodych ludzi próbuje puszczać latawce. Natychmiast pojawia się policja, legitymuje ich i każe je zwinąć. Nie rozumiem (nie tylko tego), na latawcach nie ma żadnych napisów sugerujących podłoże polityczne, kilka fajnych smoków i lampionów, więc o co chodzi?
Tym razem to już naprawdę szok. Kolacja w knajpie j/w, i ta sama scena ? ta sama dziewczyna znów zmieszana tłumaczy, że ryżu zabrakło. Pytam ją, czy czytała dzisiejsze gazety, może jest jakaś wzmianka o zmartwychwstaniu Mao ? angielski znała tylko na poziomie kilku podstawowych słów, ale jakimś cudem zrozumiała, gdyż śmiała się długo i krzyknęła coś na zaplecze, z którego wyszedł zaaferowany kucharz z gazetą w ręku. Tym razem nie udało nam się jednak uzyskać rabatu ? dziewczyna zrobiła użytek ze swojej komórki i 15 minut później podjechała furgonetka z ryżem...