Noc była koszmarna, przemuliłem może ze dwie godziny. Jest już po 14-tej, na szczęście kilku pasażerów wysiadło i można wyciągnąć nogi, dobre i to na te 3 godziny, które jeszcze zostały do Kantonu.
Wreszcie w dojechaliśmy, jeden z murzynów (Ghańczyk) odprowadził nas do autobusu 471, skąd po kilkunastu minutach jazdy przesadził nas do innego (551), którym dotarliśmy na dworzec Kanton East. Powoli przestaje się dziwić rozmiarom chińskich dworców. Bezpośredni pociąg do Hongkongu kosztuje potwornie drogo ? 190Y. W ogóle ceny chińskich pociągów mocno nas przeraziły ? ponad 30$ za najtańszą klasę z Pekinu do Kantonu, a teraz prawie 25$ za bezpośredni pociąg do Hongkongu, choć to ?rzut beretem?. Na szczęście jest również tańsza opcja ? pociąg do Shenzen ? 19.54 ? 21.21 (65Y), skąd po przejściu granicy przesiądziemy się do innego. Półtorej godziny w pociągu zeszło błyskawicznie. Pociąg był dokładnie taki sam, jak ten do Kantonu, a raczej prawie taki sam. Różnica polegała na tym, że był sterylnie czysty. Kiedy zalewaliśmy nasze gorące kubki wrzątkiem z kipiatoka, konduktorka obserwowała nas bacznie dokąd nie upewniła się, że nic nie rozlaliśmy, a saszetka wylądowała w koszu na śmieci. Jadąc autobusami przez Kanton zauważyliśmy, że architektonicznie niewiele różni się on od centrum Pekinu, dopiero po ludziach widać, że to już jakby inny świat. Większość pasażerów w naszym pociągu to młodzi ludzie, doskonale ubrani i nie są to jedynie zewnętrzne cechy ?miejskości?. Oczywisty wpływy sąsiedztwa Hongkongu ? szacunek dla porządku i czystości, znajomość angielskiego. Za oknami już noc, co potęguje przepych Shenzen. Obojętnie, czy szklane wieżowce, czy niskie budynki, wszystko mieni się tysiącami świateł i neonów ? Las Vegas w miniaturze. Nawet z pociągu widać tysiące ludzi szastających kasą w ciągnących się kilometrami przeszklonych, luksusowych sklepach i restauracjach. Shenzen to forpoczta chińskiego kapitalizmu, to tu wprowadzono na wielką skalę pierwsze wolnorynkowe reformy kopiując niemal w 100% warunki prawne i podatkowe panujące w Hongkongu. Po tym udanym eksperymencie rozciągnięto go na resztę kraju, co tłumaczy najszybsze tempo wzrostu gospodarczego na świecie. W przeciwieństwie do nas, gdzie prowadzącą do ochlokracji wolność polityczną postawiono wyżej nad ekonomiczną, chińscy decydenci postąpili odwrotnie ? bardzo surowe prawo i brak demokracji w zamian za coraz więcej wolności ekonomicznej, czyli prawa do bogacenia się, realizując to, co prawie 40 lat temu Stefan Kisielewski nazwał ?likwidacją systemu komunistycznego bez zmiany nazwy? Jedno jest pewne, jeżeli chodzi o system ekonomiczny, mniej tu pozostałości po epoce komunizmu, niż u nas.
Po wyjściu z pociągu na dworzec ? terminal, korytarzami (pionowymi i poziomymi) docieramy do punktu odpraw. Pierwszy kontakt z tutejszym ?ordungiem?? szukając naszego stanowiska i przygotowując paszporty zostawiamy na chwilę ?Pascala? na jakimś parapecie. Po kilku sekundach sięgam po niego ręką .... i nie ma. Amba wcięła. Nie możemy uwierzyć, że w terminalu celnym w Hongkongu (co prawda jeszcze po stronie chińskiej) bezczelnie, prawie na naszych oczach nas okradli. Bez sensu, po co komuś tutaj przewodnik po polsku, ?LP? to jeszcze, ale polski ?Pascal?? Może kradnąc nie wiedzieli, że dla nich bezużyteczny, w takim razie jest szansa, że znajdziemy go w jakimś koszu na śmieci nieopodal. Rozglądając się nerwowo dokoła wzbudzamy zainteresowanie ? podchodzi do nas jakiś mundurowy i pyta, o co chodzi. Kiedy mu wyjaśniliśmy zrobił dziwną minę i gdzieś pobiegł. Pogodziliśmy się ze stratą i zeszliśmy piętro niżej, do naszego punktu odpraw. Po kilku minutach, czekając w kolejce zauważyliśmy tego mundurowego zbiegającego po schodach, z naszym ?Pascalem? w ręku. Wręczając go nam wyjaśnił, że sprzątaczka zabrała go przez pomyłkę myśląc, że ktoś go po prostu wyrzucił. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że odłożyłem go naprawdę na kilka sekund (ile potrzeba do zdjęcia plecaka i wyjęcia z kieszeni paszportu), poza tym staliśmy zaledwie metr dalej i nawet nie zauważyliśmy żadnej sprzątaczki. Muszą tu ostro śmigać.
Ledwo nam się humory poprawiły, a tu znów porcja nerwów ? chiński celnik ostrzega, że wjeżdżając do Hongkongu tracimy jedną wizę chińską. A raczej wyjeżdżając z niego z powrotem do Chin. W Warszawie zrobiliśmy podwójną i teraz jeżeli zdecydujemy się na Hongkong, to zabraknie nam jej na późniejszy powrót z Wietnamu. Robimy awanturę i odsyłają nas do komendanta. Pytam go prowokacyjnie, czy Hongkong aby na pewno jest częścią Chin. Jeżeli tak, to dlaczego tracimy wizę przemieszczając się z jednej części Chin do innej, bo przecież nie robią tego po to, żeby wyrywać od ludzi extra kasę za nową wizę? Facet częstuje nas typowym, pokrętnym, urzędniczym bełkotem o specyfice prawa podzielonego na ?dwa systemy? ? zupełnie jakbym słuchał naszych polityków. Wiemy już, że nic nie wskóramy, ale dla zabawy sprawdzam ich, grając na ich nacjonalistycznej, mocarstwowej strunie ? pytam, czy mają coś przeciwko temu, abym publicznie głosił, że Hongkong jest niezależnym od Chin krajem. Lekko zbaraniał, ale po jego minie poznałem, że bardziej zależy im na tych dwudziestu kilku dolcach, niż na jakichkolwiek mocarstwowych opiniach. Jak widać, tu też łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę spadku. Na miejscu prezydenta Tajwanu nie szarpał bym się z nimi o tę niepodległość aż tak poważnie ? po co to straszenie się wojnami, jak ich wszystkich można spokojnie i niedrogo kupić.
Po odprawie wychodzimy na dworcu Lo Wu, skąd podziemną kolejką MTR za 40$HK (1$HK = 1.05Y, czyli również ok. 8$HK za 1$) pół godziny jedziemy do końcowej stacji Tsimshatsui. Jakieś 100 metrów od wyjścia ze stacji bez szukania trafiamy w Chungking Mansions ? olbrzymi gmach podzielony na setki najtańszych w Hongkongu hoteli. Już w drzwiach zaczepia nas kilku naganiaczy oferujących pokoje ? jeden z nich przebija konkurentów proponując dwójkę za 80$HK. Pokój jest hardcorowy ? szeroki na dwa metry, łóżko to decha osadzona bezpośrednio między ścianami, przykryta niezbyt estetycznie pachnącym materacem. Dzięki temu, że drzwi otwierają się do środka, mamy akurat tyle miejsca, żeby postawić plecaki. Dochodzi północ, padamy na pyski i zwalamy się na nasze legowisko.