Dopiero po 9.00 wychodzimy z hotelu ? to jednak straszna nora. W naszym mikropokoiku jest malutkie okienko wychodzące na ... kanał wentylacyjno ? techniczny. Kilkumetrowej szerokości studnia wypełniona plątaniną zapyziałych rur ? dociera do nas jednak jakieś światło, czyli kilka pięter nad nami jest chyba otwarte niebo. Idąc w kierunku nabrzeża widzimy wyraźnie, że Kowloon, to jeszcze taki Hongkong dla ubogich. Przypomina Indie ? cienka powłoka blichtru, a pod nią prawie śmietnik. Miła starsza pani pokazuje nam drogę na Star Ferry i po 10 minutach spaceru wychodzimy na nadmorski pasaż gwiazd ? dziesiątki tablic, ale poza Brucem Lee i Jackiem Chanem nie kojarzymy nikogo.
Prom do przystani Central kosztuje 3$HK. Kamila nie lubi wielkich miast i nie była specjalnie zadowolona z wizyty tutaj (zwłaszcza po utracie jednej wizy), teraz jednak wpatrując się w panoramę wyspiarskiej metropolii popiskuje z radości mimo, że widoczność nie jest najlepsza. Cholerna ?chińska mgła?, wszystko jest szare i smutne, chociaż i tak Hongkong robi wrażenie.
Lenistwo mieszkańców Hongkongu przekracza wszelkie granice, w każdym razie jeżeli chodzi o ich stosunek do chodzenia ? zaraz po zejściu z promu pytamy pierwszego lepszego przechodnia o Wiktoria Peak i pokazuje nam autobus (2.5$HK) wzdychając ? ?woow ... it?s so far...?. Wsiadamy i jedziemy zaledwie jeden przystanek ? może ze 400 metrów. Bilet na wzgórze w obie strony kosztuje 40$HK, a przejażdżka dostarcza niezapomnianych wrażeń ? wzgórze Wiktorii wznosi się na ponad 550 metrów, a podjazd jest naprawdę stromy. Sam tramwaj jest nowoczesny, ale tory na rusztowaniach wyglądają, jak nie reformowane od 100 lat. Widok ze wzgórza na zatokę i całe miasto jest niesamowity, a raczej byłby taki. Chińska mgła. Na wzgórzu mieści się restauracja i muzeum figur woskowych, a kawałek dalej centrum handlowe. Nie dane jest nam jednak nacieszyć się zbyt długo podziwianiem panoramy zatoki ? zaczyna padać deszcz i zrywa się zimny wiatr. Nie ma to jak właściwy poziom ?pe-cha?.
Po zjechaniu na dół, obowiązkowa przejażdżka tutejszym piętrowym tramwajem wzdłuż Connaught Road Central i miły incydent. W tramwaju okazało się, że nie mamy drobnych, aby zapłacić za bilet. Niestety, nikt nie miał rozmienić i przystanek przejechaliśmy na gapę. W końcu jakaś miła starsza pani z uśmiechem zapłaciła za nas po 2$HK. Chcieliśmy z nią wysiąść, rozmienić kasę na ulicy i oddać jej za bilety, ale tylko się roześmiała. Na pożegnanie dała mi jeszcze monetę 1$HK ? ?for luck?. O cholera, po zaledwie 2 tygodniach już wyglądamy na kloszardów?
Obiad zjedliśmy w małej knajpce, z dala od głównej ulicy. Już nawet nie chodziło o ceny, po prostu wszystko tam było albo na słodko, albo fast-foodowo. A tak, spora miska zupy z kluskami i warzywami ? 18$HK i taka sama micha ryżu z jarzynami i surówką ? 22$HK. Żeby skorzystać później z McDonaldsowej toalety musimy wykazać się paragonem ? lody z automatu są tu trzy razy tańsze, niż w Polsce ? 1$HK.
Pod wieczór zdecydowaliśmy się na powrót na Wiktoria Peak ? im ciemniej się robiło, tym widoczność była lepsza, mgła na szczęście dała sobie lekko na wstrzymanie. Tym razem pożałowaliśmy na tramwaj, poza tym odczuwaliśmy nieodpartą potrzebę pokonania wzgórza na piechotę. Ścieżka prowadząca na szczyt oplata wzgórze, co razem daje ponad 2 kilometry pod górę. Na początku było to w miarę łatwe wyzwanie, ale tylko na początku. Pod górkę, jak pod górkę, raz schody, raz stromy chodnik, najgorzej, że jeszcze zanim przeszliśmy połowę drogi, ta się skończyła i zabrnęliśmy w ślepą uliczkę. Do tej pory cały czas widzieliśmy tory kolejki, teraz zabrnęliśmy w jakieś chaszcze, potem kraty i koniec. Musieliśmy wyjść na pobliską ulicę, ale każdy, kogo pytaliśmy o dalszą drogę miał własną koncepcję. Z pół godziny kręciliśmy się dookoła, w końcu trafiliśmy na gościa, który wiedział na pewno, bo też tam szedł. Szybko jednak zostawił nas w tyle, podejście było naprawdę strome ? na pocieszenie powiedział nam, że on tu wchodzi codziennie od ponad 10 lat. Kiedy w końcu po półtorej godzinie (od początku wspinaczki) dotarliśmy na szczyt mieliśmy zakwasy tylko trochę lżejsze, niż po murze. Tym razem widok był już dużo lepszy, tylko ta perspektywa schodzenia...
Było kilka minut przed 23.00 kiedy jednym z ostatnich promów wróciliśmy na Star Ferry w Tsimshatsui. Nie mieliśmy szans zdążyć na ostatni pociąg do Lo Wu, z drugiej strony nie bardzo chciało nam się płacić za kolejną noc w hotelu, tym bardziej, że planowaliśmy wyjechać pierwszym porannym. Po odebraniu plecaków z hotelu wróciliśmy na nabrzeże i rozbiliśmy obozowisko na ławce w avenue of stars. Od dawna marzyłem o spędzeniu romantycznej nocy pod chmurką, z widokiem na Hongkong by night. Bawiłem się nawet nieźle, ale trochę po drugiej obudził mnie kaszel Kamili. Wiał dosyć silny wiatr od morza i założyliśmy na siebie, co tylko się dało, ale dla Kamili to było za mało ? kaszląc okropnie, sina trzęsła się z zimna i już nawet nie mogła mówić. Niestety, z plecakami nie bardzo było gdzie iść i kiedy dotrzymaliśmy jakoś do piątej, Kamila nie wyglądała najlepiej. Cholera, to moja wina.