Znów od rana deszcz, to zaczyna być nudne i męczące. Autobus do Luang Prabang odjeżdża o 12.00 ? 35.000 kipów. Z hotelu do dworca jest zaledwie z 50 metrów, ale i tak przemokliśmy prawie do suchej nitki. Po wejściu do autobusu odetchnęliśmy z ulgą ? był na tyle stary, że nie miał klimatyzacji. Niestety współczynnik ?pe-cha? znów dał znać o sobie ? autobus nie był zapełniony nawet w połowie i zostaliśmy przerzuceni do furgonetki, gdzie tym razem o jakimkolwiek marnowaniu wolnego miejsca nie ma już mowy ? siedzenia są mikroskopijne i znów czeka mnie kilka godzin z kolanami pod brodą.
Zaraz się wścieknę, jedziemy już ponad dwie godziny z wszystkimi oknami otwartymi na przestrzał. Oprócz nas jedzie jeszcze sześciu tubylców płci obojga i wszyscy pootwierali okna. I tak jest dosyć zimno, cały czas mży lekki deszcz i jeszcze ten przeciąg. Przed nami, na siedzeniu obok kierowcy jakaś młoda idiotka z dwójką małych dzieci, które cały czas trzymają głowy za oknem, a ich mamusia jest zachwycona. Za nami i po bokach też nie lepiej ? starsze babcie, które chyba pierwszy raz w życiu jadą samochodem i chcą w związku z tym w pełni przeżyć to pasjonujące i jedyne w swoim rodzaju doświadczenie ? również z głowami na zewnątrz. Powyciągaliśmy w plecaków wszystko co się dało, ale to niewielka pociecha. Na dworze jest wystarczająco zimno już bez tego przeciągu jaki powstaje w jadącym samochodzie przy otwartych oknach. Ledwo się przez noc trochę podkurowałem, a tu znów się zaczyna, tym razem już oboje zaczynamy kaszleć, a Kamilę boli to ?przeziębione? kolano, bo przez ten ścisk nie może wygodnie ułożyć nogi. Jeden z Laotańczyków znał trochę angielski i poprosiłem go o przymknięcie okien, tłumacząc, że jesteśmy lekko chorzy. Po krótkiej wymianie zdań wszyscy pokręcili odmownie głowami i z minami obrażonych jamników, tym razem już czysto złośliwie otworzyli jeszcze ostatnie, które do tej pory było uchylone do połowy. Jak miło ? zawsze podejrzliwie odnosiłem się do tych postępowych teorii głoszących, że sama grzeczność i tolerancja wystarczą do załatwienia każdej sprawy. Tego już było trochę za wiele i siłą zamknąłem dwa najbliższe okna. Staruszki obraziły się jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe) i za karę zaczęły... puszczać bąki. Szympansy w najczystszej postaci, szkoda, że Darwin nie miał okazji przebadać ich podczas opracowywania swojej teorii, może odnalazłby to ?brakujące ogniwo?. Po jakiejś godzinie litościwa natura przyszła nam z pomocą ? dzieci z siedzenia przed nami z głowami wystawionymi za okno, do tej pory tylko lekko pokasłujące, teraz zaczęły charczeć o mało nie wypluwając płuc. Na ich mamusi nie robiło to żadnego wrażenia ? najwyraźniej nie dostrzegała żadnego związku przyczynowo ? skutkowego między takim zachowaniem swoim i dzieci, a ich coraz silniejszym kaszlem. Jeszcze raz wyjaśniłem temu Laotańczykowi związek pomiędzy ostrym przeciągiem w tej temperaturze, a ich coraz gwałtowniejszymi dolegliwościami i poprosiłem o przetłumaczenie tego matce w rodzimym języku. Miała minę jakbyśmy próbowali objaśniać jej równania fizyki kwantowej, w końcu przymknęła okno do połowy, ale po jej minie wnioskowaliśmy, że odczuwa taki ból, jakby każdy centymetr unoszącej się do góry szyby przecinał jednocześnie jej ciało.
Cholera, przez zmaganie się z tą gromadą człekokształtnych traci się całą przyjemność z podziwiania przepięknych, porośniętych lasami gór, które mozolnie przemierzamy. Z tego co pamiętam, najwyższe pasmo w tym regionie nie przekracza 2.500 metrów, ale góry wydają się bardzo wysokie ? do tego stopnia, że co kilkanaście minut przebijamy się przez chmury, które w pierwszej chwili braliśmy za mgłę. Dopiero po obejrzeniu się za siebie, z pewnej perspektywy widać, że przejechaliśmy przez chmurę jakby przyczepioną do jednego ze szczytów.
Krótki postój i znów powtórka z rozrywki. Panienka z siedzenia przy kierowcy uznała, że jej dzieci charczą jeszcze zbyt cicho i z powrotem opuściła szybę na maxa. Wiedziałem, że jeżeli mnie poniesie, to rozsmaruję ich wszystkich po ścianach i zaciskając zęby przezornie usiadłem na rękach. Swoją drogą to cud, że jak do tej pory tylko te dzieci wykazują objawy ostrego przeziębienia, w końcu połowa z nich ciągle trzyma głowy za oknami. Trzeba mieć chyba łeb zakuty idealnie, żeby to znieść bez choroby. W końcu doszliśmy do wniosku, że ukaranie ich głupoty najlepiej pozostawić samej naturze ? nawet gdybyśmy sami nie wiem jak przez nich zachorowali, to z naszą apteczką wyjdziemy z tego po kilku dniach, ale czy tę panienkę będzie stać na takie lekarstwa dla dzieci i co się z nimi stanie w przypadku ostrzejszej choroby? I czy kiedy ewentualnie to nastąpi ona wreszcie zrozumie związek między jednym a drugim? Kamila jest sceptyczna i tłumaczy sytuację niedostatkami ilorazu, a ja ciągle się zastanawiam, czy czasem nie bardziej chodzi im o zrobienie nam na złość (nawet kosztem tych dzieci), bo ich nieprzyjazne miny na to wskazują.
Połowa naszych zmartwień wysiadła wreszcie w jednej z wiosek, wsiedli kolejni ? tym razem już ewidentny folklor, jestem pewien, że na palcach jednej ręki można policzyć, ile razy jechali samochodem. Punkt pierwszy okno (patrz kilkanaście linijek wyżej), drugi ? choroba lokomocyjna: starsza pani wymiotuje za okno, jej wnuki bezpośrednio na podłogę i wszystko dookoła. Dzieci są koszmarnie brudne, rękami nie mytymi od tygodni wpychają do ust jajka sadzone wyciągnięte z foliowej torebki. Na szczęście na tych siedzeniach po nich nikt już chyba nie usiądzie...
Wreszcie przed 19-tą dojeżdżamy do Luang Prabang, dworzec jest kawałek od miasta. Kierowca jechał dalej (i wyglądało, że właśnie do miasta), ale miałem już ich tak dosyć, że z ulgą wysiadłem. Okazało się, że to jeszcze z kilka kilometrów i trzeba wziąć tuk-tuka. Miejscowym rynkiem tych pojazdów rządziła mafia związkowa złożona z wąsatego grubasa i jego trzech kolesi ? demokratycznie przegłosowali dla nas stawkę po 10.000 kipów (1$) i reszta taksówkarzy z którymi próbowaliśmy negocjować bała się zaakceptować naszą napisaną na kartce cenę 2 x 7.500. W końcu czujność grubasa osłabła i jeden z jego przybocznych puścił oko do kierowcy, który jeszcze przed chwilą nam odmawiał, a teraz wskazał miejsce w swoim tuk - tuku. Zauważyliśmy, że tubylcy płacili za taki sam kurs po 3.000 ? i po jaką cholerę cywilizacja białego człowieka wydaje miliardy dolarów rocznie na pomoc krajom trzeciego świata? Zapadał zmrok i wybraliśmy pierwszy lepszy hotel w bocznej uliczce ? dwójka bez WC - 4$.