Od rana pogoda pod psem, chyba nici z plaży, można się za to wyspać. Chyba jednak nie, bo Kamila wpadła jak bomba do pokoju krzycząc, że nasza łazienka jest zarzygana i nie ma wody. To pewnie robota tych dwóch około dwudziestoletnich gówniarzy (chyba Angoli), którzy wprowadzili się przedwczoraj piętro niżej. Już w nocy było tam ?wesoło?, pewnie się pochlali i zaświnili obie łazienki.
Nie dane mi było z nimi pogadać, albo nie było ich w pokoju, albo nie otwierali. Córka właścicielki umyła łazienkę, ale wody nadal nie ma ? pewnie wyłączyły za karę. Cholera, nie mam ochoty na kolejną zadymę, bo do tej pory właścicielka była dla nas bardzo miła, a teraz musimy ponosić konsekwencje buractwa tych małpiszonów.
Cały dzień prawie stracony, Kamila poszła na swój ulubiony punkt widokowy, ja włóczyłem się między plażą a hotelem ? słońce chowało się za chmurami zaraz po tym, jak rozłożyłem się na ręczniku i wychodziło, kiedy byłem pod drzwiami hotelu. Za trzecim razem mi się znudziło. Jedyna pociecha, że te bałwany piętro niżej się wyprowadziły, albo właścicielka wywaliła ich na zbity pysk.
Po ulicy jeżdżą samochody reklamujące Muay Thai, czyli tutejsze walki bokserskie, zawsze chciałem to zobaczyć, ale bilety na narodowy stadion w Bangkoku były koszmarnie drogie (najtańszy i daleko od ringu ponad 1000 bathów). Tu pewnie byłoby taniej, ale i zawodnicy też trzecioligowi, boć to prowincja. Mimo to chciałoby się, ale szkoda mi tych kilkunastu dolców. Cholera.