Noc nie była zbyt miła, godziny efektywnego snu mogliśmy policzyć na palcach jednej ręki. Nie chodziło bynajmniej o rozpamiętywanie dramatycznych przeżyć z nocy. Nasz hotel jest tragiczny. Na nieszczęście mamy pokój zaraz przy jednej z najczęściej uczęszczanych łazienek na piętrze i jakby tego jeszcze było mało, zaraz przy drzwiach łączących korytarz ze schodami. Całą noc kręcą się tabuny dzikusów ? głośne pogawędki i śmiechy w oczekiwaniu na swoją kolej pod prysznic lub do toalety, i jeszcze w promocji trzaskanie drzwiami. Jeżeli wychodzącemu z łazienki nie chciało się zgasić światła, to przez wysoki świetlik pod sufitem i poprzez liche zasłonki w naszym oknie wdzierało się do pokoju ostre światło rażąc w oczy. I tak przez pół nocy ? uciszanie bezmyślnych wyjców i gaszenie po nich światła. Wiem, że decydując się na hotel tej klasy nie można oczekiwać warunków jak w Waldorf Astorii, ale jakieś minimum przyzwoitości i kultury obowiązuje chyba do kurwy nędzy? Na korytarzu jak byk wisi regulamin zakazujący hałasów po godzinie 22.00 i jeżeli już właścicielowi się chciało go napisać, to mógłby zapewnić jego egzekwowanie. Najgorsze były jakieś dwie młode anglojęzyczne idiotki mieszkające drzwi za nami ? rechotały równie głośno, jak bezsensownie. I niestety wygląda na to, że takie zachowania są tutaj standardem. Najgorsze, że jak w końcu nie wytrzymam i zwymyślam któregoś z tych szympansów, to będą hałasować już czysto złośliwie ? co jest gorsze: chamstwo bezmyślne, czy zaplanowane? A to ci wybór. Szlag jasny...
Po wyjściu na śniadanie upewniliśmy się, że ceny w Malezji są trochę wyższe, niż w Tajlandii. Tutaj też jest sporo sklepów ?7/11? ale asortyment jest uboższy ? żadnego stoiska z hot-dogami. Cola z automatów droższa (kubek 0.5l ? 1.8RM), wszystko inne też jakieś 10% droższe. Do tutejszych specjałów serwowanych na prymitywnych ulicznych kuchniach nie mamy zaufania, bo i nie wygląda to zbyt apetycznie. W końcu trafiliśmy na jakąś cukiernię ze słodkimi bułkami, dobre i to. W najbliższej okolicy są dwa McDonaldsy, oddalone od siebie o góra 150 metrów ? najtańszy zestaw kosztuje 7RM + 1RM za ewentualne powiększenie go do wersji max.
Pierwszą rzeczą jaką planowaliśmy zrobić, była wizyta w konsulacie tajskim i wyrobienie powrotnej wizy. Niedaleko naszego hotelu znajduje się stacja estakadowej kolejki LTR ? Pasar Seni, skąd najłatwiej dostać się pod wieże Petronas i do tajskiego konsulatu (stacja Ampang Park). Cena biletu zależy od długości odcinka ? od Pasar Seni do strefy ?okołopetronasowej? ? 1.6RM. Po wyjściu ze stacji Ampang trzeba minąć McDonalds?a i prosto jeszcze jakieś 200 metrów. W pawilonie przy McDonaldsie jest supermarket, w którym można kupić bardzo tanią wodę ? 1.5l -1.2RM. Jak zwykle mamy ?pe-cha? i spóźniamy się 5 minut ? podania składa się 9.30 - 11.30.
Przystanek na piechotę do stacji KLCC (zaraz pod wieżami) i dopiero stamtąd kolejką z powrotem do hotelu. Jak się dowiedzieliśmy przy okazji, od godziny 8.30 można odebrać bezpłatne bilety wstępu na most pomiędzy wieżami ? żeby się jednak załapać, najlepiej stanąć w kolejce już około 6-tej, bo chętnych nie brakuje, a wydają tylko kilkaset sztuk dziennie.
Po powrocie do Chinatown obiad w McDonald?s i autobusem miejskim (nr 11 lub 69 ? 2RM) do jaskiń Batu. Autobusy odchodzą z okolic hali Central Market, a jedzie się około 40 minut na przedmieścia stolicy. Jadąc tym autobusem od razu zauważamy różnorodność etniczną i kulturową Malezji. Ten kraj to istny tygiel ras i kultur ? Malaje, Chińczycy. Hindusi, Tajowie. Religią dominującą jest islam, ale wyznawcy innych mają pełną swobodę. Drugą najliczniejszą religią jest hinduizm, buddyzm, chrześcijaństwo i animizm to już margines. W okolicy jest kilka meczetów i szkół ? nasz autobus pełen jest młodych dziewcząt z chustami na głowach i w biało ? niebieskich mundurkach. W odróżnieniu od swoich rówieśnic z większości krajów arabskich, poza tymi chustami zakrywającymi włosy, chodzą ubrane dosyć swobodnie ? obcisłe jeansy i bluzki z krótkimi rękawami.
Nie zabawiliśmy tam długo, było już po 15-tej i agresywne popołudniowe słońce utrudniało robienie zdjęć. Wspinając się po 272 stopniach prowadzących do jaskini schodów, warto uważać na dokazujące małpy. Schody są dosyć strome, a małpy niesforne, posiadanie przy sobie czegokolwiek do jedzenia i to na widoku, zdecydowanie niewskazane. Słońce powoli zachodziło i do wnętrza jaskini nie dochodziło za dużo światła. Bez statywu niewiele mam tu do roboty, na szczęście koło naszego hotelu jest spore targowisko, gdzie widziałem gościa z tym towarem.
Godzinę później byliśmy już w hotelu, kolacja w McDonaldsie, gdzie spotkaliśmy parę rodaków ? studenci na praktykach w ramach wymiany. Na pobliskim pasażu handlowym można znaleźć dosłownie wszystko ? ciuchy, podróbki zegarków Rolex, a także filmy na DVD ? niektóre wydane tu jeszcze przed ich premierą kinową w Hollywood. Właściciel stoiska z akcesoriami fotograficznymi chyba zbytnio się przejął swoją rolą, bo wycenił odpowiadający mi statyw na kwotę wyższą, niż w firmowym salonie w Polsce. Kilkadziesiąt metrów dalej, przeciskając się w tłoku poczułam, jak ktoś dobiera mi się do zapiętej na rzepy kieszeni w spodniach, gdzie trzymałem paszport. Odruchowo machnąłem łokciem za siebie, a po odwróceniu się zobaczyłem kilku tubylców, ciągnących za fraki jakiegoś małolata trzymającego się za szczękę. Ciekawe, czy zabrali go na stronę, żeby wymierzyć mu karę własnoręcznie, czy też tylko ewakuowali, abym nie zdążył wezwać policji?
Nie zdążyłem tego przemyśleć, bo kilkanaście sekund później dostrzegłem w tłumie dwie znajome twarze ? chłopaki, których poznaliśmy w hotelu ?Wally house? w Bangkoku. Mała ta Azja jakaś... Dowiedzieliśmy się, że kiedy my wałkoniliśmy się na Ko Samui, oni robili to samo na malezyjskiej wyspie Perhentian, którą niesamowicie wychwalali ? trochę drogo, ale przepięknie. Swoją drogą, to naprawdę niewiarygodne ? żegnając się w Bangkoku nie planowaliśmy ponownego spotkania, tym bardziej, że ani oni, ani my nie mieliśmy jeszcze sprecyzowanych planów. Nawet zakładając, że większość trampów w Kuala Lumpur szuka noclegu w Chinatown, to i tak prawdopodobieństwo spotkania jest porównywalne z trafieniem szóstki w totka.