Znów zarwana noc. Planowaliśmy wstać wcześnie i załatwić te wejściówki na Petronasy, a potem tajską wizę. Niestety, po całonocnej nerwówce z uciszaniem osobników o językach bardziej rozwiniętych od mózgów i gaszeniu świecącego w oczy światła, w końcu zaspaliśmy.
Śniadanie tym razem w tubylczej knajpie koło hotelu ? duża sala podzielona między kilka kuchni i kilka tutejszych ?szwedzkich stołów? z garnkami i miskami. Samemu nakłada się na talerz, potem kucharz na oko wycenia wartość posiłku. Trudno się przy tym powstrzymać od samodzielnego podliczania w myślach wartości swojego zamówienia (co jest utrudnione o tyle, że na żadnym garnku nie ma ceny) i chwilę później ten najbardziej ekscytujący moment ? trafiłem, czy nie? Bezbłędnie. Kucharz wycenił mój talerz na 8RM, czyli tyle samo, ile ja z bólem w sercu. I pomyśleć, że w Polsce w podobny sposób politycy dokonują transakcji na miliardy złotych za pieniądze podatników. Zdecydowanie większe zaufanie mam do tutejszych kucharzy.
Skoro dziś nam nie wyszło z Petronasami, postanowiliśmy poszukać wrażeń na KL Tower, wieży widokowej. Znajduje się ona w sumie niezbyt daleko od Petronasów, ale trafienie do niej, to już wyższa szkoła jazdy. Wszystko przez dosyć pokręconą zabudowę miasta ? prawie jak labirynt. Długie ulice ? w dodatku niekiedy ślepe i ogromne tereny zamknięte dla ruchu, ogrodzone, należące czy to do luksusowych hoteli, czy jakichś publicznych instytucji. Wydaje ci się, że jesteś już dwa kroki od celu i nagle mur, musisz wracać kilometr, albo więcej i znów jesteś w punkcie wyjścia. KL Tower stoi jeszcze w dodatku na małym wzgórzu i jak się zorientowaliśmy prowadzi do niej tylko jedna droga. My bezskutecznie ponad godzinę staraliśmy się podejść do wieży od strony najbliższej stacji kolejki LTR - Masjid Jamek, tymczasem trzeba było kilometrami obejść wzgórze by trafić na jego przeciwległą stronę, przy hotelu Shangri La, skąd odchodzi mała uliczka pod górę. Na miejscu okazało się, że wstęp kosztuje 15RM. Zdecydowaliśmy się poczekać z tym do wieczora, panoramę miasta w ciągu dnia możemy zobaczyć za darmo z Petronasów ? niestety łączący je most dostępny jest dla turystów tylko do godziny 17-tej. Patrząc po mapie, do Chinatown nie powinno być tak daleko i poszliśmy pieszo. Szybko jednak daliśmy sobie spokój (układ ulic na planie nijak miał się do rzeczywistego) wskakując do autobusu, którego kierowca potwierdził pożądany kierunek. Po 5 minutach jazdy byliśmy koło Central Market, rzut beretem od hotelu. Powoli zaczynam łapać topografię Kuala Lumpur. To zawsze jest taki męczący rytuał, kiedy przyjeżdżając do kolejnego wielkiego miasta trzeba się go uczyć boleśnie od zera ? najpierw jest to lekko przerażające, potem już ta rutyniarska pewność, że najdalej po 3-4 dniach będę po nim śmigał prawie tak swobodnie, jak po Warszawie.
Po powrocie do hotelu poszedłem na targowisko przy McDonaldsie, gdzie odnalazłem gościa ze statywami. Tym razem spokorniał i sprzedał mi statyw za 40RM, ? poprzednio żądanej ceny. Obiad w tej samej knajpie (niedoszacowałem wartości swojego talerza o 0.5RM) i pod wieczór kolejką podjechaliśmy pod Petronasy, skąd kilka minut po 20-tej pomaszerowaliśmy w kierunku KL Tower. Obyło się już bez błądzenia, aczkolwiek dojście tam zajęło nam prawie pół godziny ? ostatni bilet sprzedają o 21.30.
Totalne rozczarowanie, cały efekt popsuty przez palące się wewnątrz światła odbijające się od szyb, co ogranicza widoczność o połowę. Cholera, wywalili taką wieżę (276 metrów), a nie mogli sensownie rozplanować oświetlenia, aby nie dawało refleksów. Niby potrafią zaimponować rozmachem tych budowli, ale zawsze schrzanią cały efekt jakimś głupstwem. Zmarnowane 15RM.
Około 22.00 byliśmy z powrotem pod Petronasami, kręcąc się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś wysokiego budynku do którego dałoby się wejść, aby z jego szczytu złapać lepszy widok, ale bez rezultatów. Przy jednym ucięliśmy sobie krótką pogawędkę z grupą pilnujących wejścia ochroniarzy ? Gurkhów, niestety nie mogli nas wpuścić do środka i widać było, że jest im równie przykro, jak nam.