Dziś, w samo południe odpływamy z wyspy ? jak na złość powoli plaża zaczyna się oczyszczać, choć potrwa to jeszcze pewnie z kilka dni, zanim będzie przypominała najlepsze momenty swojej świetności. Susu (właściciel domków) zadzwonił po prom i o 13.00, z godzinnym opóźnieniem, odpłynęliśmy z wyspy. Dwie godziny później jesteśmy z powrotem na znajomej przystani i nagle Kamila zaczyna zataczać się ze śmiechu, a mi wyrywają się fragmenty niecenzuralnej polszczyzny. Na żwirowej ścieżce leży mój zgubiony klapek. Zapomniałem napisać, że po przypłynięciu na wyspę, już w naszym domku zorientowałem się, że brakuje mi jednego klapka. Były mokre i przypiąłem je do bocznej kieszeni plecaka. Sądziłem, że musiał zerwać się podczas tych rejsów motorówkami pomiędzy wyspami ? tubylcy rzucali naszymi plecakami dosyć niedbale. Dziś rano, kiedy wyprowadzaliśmy się z chatki wyrzuciłem tego pojedynczego, który został. Kamila znając naszego ?pe-cha? żartowała, że pewnie ten zgubiony znajdzie się na dnie motorówki, która po nas przypłynie. Kiedy okazało się, iż płyniemy na prom inną łodzią ucieszyłem, że uniknę przynajmniej nerwów. Tiaaaa...
Taksówka z przystani do Kota Bharu kosztowała po 10RM od łebka (nie było kogo dokooptować) i o 16.15 byliśmy na dworcu autobusowym. Do granicy tajskiej na wschodnim wybrzeżu (Sungai Kolok) jest zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, ale planowaliśmy podjechać z powrotem w kierunku zachodnim, aby w drodze do granicy przejechać pociągiem po wąskiej grobli na jeziorze.
Niestety, ostatni tego dnia autobus do Butterworth odjechał ponad godzinę temu i pracownik biura skierował nas na inny dworzec, niedaleko dużego hipermarketu, kwadrans spacerem. Tam kupujemy bilety do Butterworth (25.2RM), na 22.00.