Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indochin - 2005    Nie tędy droga...
Zwiń mapę
2005
15
lip

Nie tędy droga...

 
Malezja
Malezja, Butterworth
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14445 km
 
Noc w autobusie koszmarna ? nie trzeba chyba powtarzać dlaczego. Chciałbym kiedyś stanąć oko w oko z idiotą, który wymyślił klimatyzację.

Kilka minut przed piątą przyjechaliśmy do Butterworth. Dworzec kolejowy jest nieopodal autokarowego. O tej godzinie jest jeszcze zamknięty i siedzimy pod drzwiami opędzając się ? ja od komarów, a Kamila od ciem, z którymi już od dawna ma na pieńku, a tutejsze okazy są imponujące - rozpiętość skrzydeł średnicy płyty CD.

Kwadrans przed 6-tą otwierają kasy ? pierwszy pociąg do Hat Yai w Tajlandii odchodzi o 6.05, niestety bilet, jak wynika z rozpiski na kasie, kosztuje 65RM. Rozkład jazdy na tablicy nie pokrywa się z tym wywieszonym na kartce u pani w okienku ? trzeba się ostro wysilić, bo kasjerka (dosyć młoda) raczej niemrawo rozpoznaje najprostsze angielskie słowa dotyczące czasu, miejsca i liczby. Kiedy wreszcie udało mi się z niej wyciągnąć, że na ten pociąg są również bilety po 19RM w najniższej klasie, była punkt 6-ta. Jak zwykle nasz współczynnik ?pe-cha? był w normie i okazało się, że mamy za mało ringitów, a dolarów nie przyjmują. Szukanie o tej godzinie kantoru nie miało sensu, poza tym pociąg odjeżdżał za kilka minut. Jeden z pracowników stacji zaproponował nam wymianę, ale dawał tak skandalicznie bezczelny kurs (2RM za dolara, czyli niewiele ponad połowę), że trudno było mu odmówić bez wtrącenia dodatkowego komentarza, po którym pan się obraził. I pies mu lizał co trzeba.

Następny odjeżdża o 14.20 i kilka minut po 7-mej (już po wymianie dolarów w otwartym kilka minut wcześniej dworcowym kantorze) ponownie meldujemy się przy okienku. Kasjerka tym razem informuje, że nie ma już najtańszych, siedzących miejsc do Hat Yai. Panią trzeba wziąć na męki ? ignorując zniecierpliwienie kilku innych osób stojących w kolejce zmuszam ją do dalszej konwersacji po angielsku, co najwyraźniej sprawia jej niemal fizyczny ból. W końcu dowiaduję się, że istnieje możliwość kupna biletu na ten pociąg tylko do granicy (12RM), skąd po przejściu jej na piechotę możemy łapać inny. No proszę, jak chce, to potrafi. Swoją droga, to trochę dziwne ? pani siedzi na tle reklamowego plakatu Eastern Oriental Express ? najbardziej luksusowego pociągu dla ?milionerów? kursującego między Bangkokiem, a Singapurem. Ciekawe, czy najtańsza klasa kolei malezyjskiej różni się od tajskiej, mam nadzieję, że tak, bo jesteśmy po nieprzespanej nocy.

Plecaki zostawiliśmy w poczekalni (prowadzonej zresztą przez tego speca od złotych interesów) ? po 3RM (coś mi się wydaje, że ta cena również stanowi przejaw nadaktywności biznesowej tego cwaniaczka) i ruszyliśmy w miasto. Butterworth, a w każdym razie okolice dworca, to dziwne miejsce. Długie, puste ulice ? można przejść ponad 2 kilometry w dowolnym kierunku i minąć po drodze najwyżej kilka małych sklepów, czy restauracji. Nasz przewodnik LP South ? East Asia nie obejmuje Butterworth i nie wiemy, jak duże jest to miasto i gdzie leży ten dworzec, ale wnioskujemy, że na obrzeżach. Po godzinie spaceru i skromnym śniadaniu w jakiejś hinduskiej knajpce mamy dość ? dookoła jedno wielkie, puste nic.

Godzinę przed odjazdem poszliśmy na obiad do knajpki przy małym targowisku niedaleko dworca. To było naprawdę coś. Zawsze mi się wydawało, że lubię ostre potrawy, ale to co serwują tutaj naprawdę uczy pokory. Zupa którą zamówiłem była tak ostra, że nawet po dolaniu do miseczki ponad pół litra wody z naszej butelki, każda łyżka zatykała mnie na kilka sekund. W pewnym momencie poczułem się już jak smok wawelski ? im więcej wody dolewałem, tym bardziej paliła. W połowie miseczki skapitulowałem. Okazało się, że przesadzają tu nie tylko z pieprzem i papryką ? herbata stanowiła roztwór cukrowy nasycony mimo, iż zamawiając ją dosyć wyraźnie prosiłem ?no suger?. Zdolność porozumiewania się przy pomocy rozbudowanego katalogu dźwięków zwanego mową, odróżnia nas od zwierząt. Muszę to siebie gdzieś zapisać wielkimi literami, żeby nie zapomnieć...

Przez ten obiad o mało nie spóźniliśmy się na pociąg, bo mój żołądek nie wytrzymał tego eksperymentu i ze trzy razy dawałem zarobić ajentowi dworcowej toalety ? on chyba musi być z zmowie z tymi kucharzami z knajpy.

Pociągi malezyjskie mają troszkę wyższy standard, niż tajskie i w naszym na szczęście nie otwierają się okna. Jedziemy już ponad dwie godziny i mam ochotę palnąć sobie w łeb. Najwyraźniej jezioro, o którym opowiadałem Kamili musiało leżeć jednak na południe od Butterworth i należało się cofnąć dalej. Cholera, ten przewodnik LP też nie jest rewelacyjny, żeby na całostronicowej mapie Malezji, tak spore i nietypowe jezioro nie było zaznaczone, ani nawet słowa wzmianki. To moja wina, bo powinienem był to sprawdzić na jakiejś większej mapie w hotelu lub na dworcu, ale kojarzyło mi się z odcinkiem między Butterworth, a granicą. Teraz już po ptakach, powoli dojeżdżamy do Tajlandii, do tego strasznie irytują nas dwie tutejsze ?blondynki? z małymi dziećmi. Siedzą zaraz obok i bawią się w niepojętą dla nas zabawę ? kiedy tylko dzieci na chwilę przestaną wyć i zajmą się czymś siedząc spokojnie i cicho, to one natychmiast zaczynają je zaczepiać i tarmosić, aż na powrót zaczną ryczeć wniebogłosy, aż łeb pęka. Wtedy one zaczynają się na nie drzeć jednocześnie przytulając, a kiedy w końcu dzieci się uspokoją, to po minucie zabawa zaczyna się od nowa, przy czym one same są głośniejsze od tych wyjących dzieci. Przecież te nieszczęsne istoty wychowywane przez takie idiotki wyrosną na psychopatów...

O 17.30 jesteśmy na granicy, przelatujemy ją na piechotę w kwadrans i przechodzimy na drugą stronę peronu, gdzie już czeka nasz pociąg (ten sam). Na posterunku tajskim kupujemy bilety do Hat Yai (190 bathów) i na miejscu jesteśmy kilka minut po 19-tej, a raczej 18-tej, bo trzeba cofnąć zegarek o godzinę. Na dworcu sprawdzamy od razu ceny biletów do Bangkoku (najtańsza leżanka 760 bathów, odjazd 19.05). Na wszelki wypadek idziemy jeszcze do znajomego biura podróży, gdzie poprzednio kupowaliśmy bilety do Kuala Lumpur. Tym razem niemiłe zaskoczenie, bilet na autobus kosztuje aż 750 bathów, więc lepiej będzie spędzić tę noc w pociągu sypialnym. Wracamy na dworzec i znów szok ? zamknięty na głucho, a przecież byliśmy tu zaledwie pół godziny temu i był pełen ludzi. Teraz wejście zagrodzone kratą i żywego ducha. Nie ma jeszcze 19-tej, więc jak z tym pociągiem? Odjeżdża, czy nie i gdzie są ewentualni pasażerowie? Azja.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005