Z hotelu wynajęliśmy dwa motocykle na cały dzień (6$ każdy), kierowcy mają pokazać nam cztery dowolne miejsca w stolicy ? wybraliśmy Killing Fields (pola śmierci), muzeum ? więzienie Tuol Sleng, Wat Phnom i jakiś meczet.
Killing Fields leżą na peryferiach Phnom Penh, jakieś pół godziny jazdy, z czego ostatnie 10 minut przypomina ten kawałek od granicy, do Siem Reap. Wstęp kosztuje 2$, a przy wejściu rejestracja danych personalnych (imię i kraj z którego przybyłeś). Jak zwykle jestem trochę rozczarowany ? spodziewałem się czegoś więcej. Jest to jeden z największych masowych grobów, które są pamiątkami po czasach reżimu Pol Pota, tymczasem tu stoi tylko niewielka wieżyczka (stupa) z kilkoma poziomami zebranych tu czaszek. Niewielka tablica pamiątkowa i tylko tyle, chociaż to miejsce jednej z największych kaźni w historii. Zresztą sporo było tych największych ? w sumie, ilościowo to ?kropla w morzu? ofiar komunizmu na całym świecie. Dopiero przeliczenie liczby ofiar na liczebność ówczesnej populacji tego kraju daje inną perspektywę ? ? ludności wymordowana przez własny rząd.
Dołączamy do jakiejś kilkuosobowej grupy prowadzonej przez tutejszego przewodnika i drepcząc za nim słuchamy jego opowiadania. Wydobyto tylko czaszki (8 tys.), reszta kości nadal leży w ziemi, niezbyt głęboko zresztą, po każdym kolejnym deszczu piasek odsłania fragmenty szkieletów. Na potwierdzenie swoich słów przewodnik schyla się i podnosi z ziemi ludzki ząb osadzony na centymetrowym kawałku kości. Pytam przewodnika, dlaczego wydobyli tylko same czaszki i odpowiada ? bo nie byłoby miejsca na wszystkie kości. Trochę dziwne to wytłumaczenie, w tutejszej kulturze najpopularniejszym sposobem pochówku jest kremacja, z drugiej strony może chodzi właśnie o ten szokujący efekt, jakiego doświadczają tu zwiedzający dosłownie stąpając po wystających z ziemi kościach? Rozmawiam z nim kilka minut ? o obecnych władzach również nie ma najlepszego zdania, teoretycznie potępiają komunistyczne zbrodnie, ale więcej w tym słów, niż czynów. Kambodian People?s Party i kilka innych o podobnym rodowodzie i ideologii, wygrywające każde kolejne wybory głosami ogłupionego motłochu... Demokracja... Mówię mu, że jesteśmy z Polski i kiwa ze zrozumieniem głową ? więc wam nie muszę wszystkiego wyjaśniać... Nie chce uwierzyć, że u nas też partia postkomunistyczna bez problemu może wygrać wybory, nawet przy poprawce na skalę zbrodni tu i tam. Po obaleniu przez wojska sąsiedniego Wietnamu dyktatury Pol Pota, większość czerwonokhmerskich zbrodniarzy zrzuciła mundury i wmieszali się w zwykłą ludność. Nie było to takie trudne, bo oprawcy na ogół nie mordowali w stronach rodzinnych, gdzie mogliby zostać rozpoznani. Podobnie było z ofiarami, wywożono je na drugi koniec kraju i dopiero tam zabijano, aby utrudnić ewentualną identyfikację. Tylko kilku wyższych funkcjonariuszy komunistycznej dyktatury zostało osądzonych, sam Pol Pot dożył sędziwej starości, okolicach granicy laotańskiej. Dopiero w wieku 84 lat, czyli ponad 5 lat po obaleniu został zabity w tajemniczych okolicznościach ? być może z zemsty, a być może za dużo wiedział i ktoś przestraszył się jego ewentualnych zeznań. Większość mieszkańców Kambodży niechętnie rozmawia o tamtych czasach, zresztą taka rozmowa może być dużo trudniejsza dla zadającego pytania cudzoziemca ? skąd ma wiedzieć, czy rozmawia z rodziną którejś z ofiar (prawie wszyscy stracili wówczas jakiegoś członka rodziny ? oprawcy też), czy ze zbrodniarzem? Lustracja? Nie da rady, reżim Pol Pota w większości opierał się na analfabetach ? za umiejętność czytania i pisania dostawało się kulkę w łeb, archiwa prowadzono tylko na wyższych szczeblach systemu, szeregowi ?bojownicy rewolucji?, czyli bezpośredni oprawcy często nie byli ewidencjonowani, wystarczyło, że po prostu się znali. Kości ofiar przykryła ziemia, zbrodniarze przebrali się w cywilne ubrania i po wszystkim. Przewodnik opuszczając oczy mówi, że z jego rodziny przeżył tylko on, jednego z braci zabito na jego oczach ? za zerwanie banana bez pozwolenia. Ma 40 lat, tłumaczy, że nigdy się nie ożeni, bo nie może mieć pewności, kim byli rodzice żony. Jego postawa nie jest jednak reprezentatywna, większość Kambodżan udaje, że temat nie istnieje ? było minęło, popularność partii postkomunistycznych i tych planujących budować ?nowy socjalizm bez wypaczeń? (zresztą innych partii tu nie ma) w pełni to potwierdza. Nie potrafię zacytować mu na pocieszenie nauk naszych rodzimych ?autorytetów moralnych? ? zapomnijmy o przeszłości, razem idźmy w świetlaną przyszłość trzymając się radośnie za ręce i pojednajmy się ? mordercy z ofiarami, dupa z batem, doprowadzeni do nędzy i upodleni z obecnymi ?biznesmenami? zawdzięczającymi majątki swoim zbrodniom i rabunkom, a wszystkie jagnięta niech zasną spokojnie w objęciach swoich wilków... Tffu, co za szambo i pomyśleć, że nawet za 20-30 lat ten cały syf podmieciony pod dywan nadal będzie cuchnął. My możemy i nie chcemy tego posprzątać ? uczył Marcin Marcina i przyganiał kocioł garnkowi...
Godzinę później jesteśmy w Tuol Slang ? jednym z największych i najważniejszych więzień śledczych. Przewinęło się tu kilkanaście tysięcy ludzi ? ?wrogowie ludu?, ale też i funkcjonariusze reżimu, którzy popadli w niełaskę (w myśl zasady, że rewolucja pożera własne dzieci). Kiedy Wietnamczycy tu wkroczyli, zastali setki zmasakrowanych ciał. W prawie każdej celi na pryczach leżeli ludzie zatłuczeni tępymi lub ostrymi narzędziami ? łomami, szpadlami. Jedynymi pamiątkami są te łóżka i zdjęcia z tamtego okresu. Te robione przez dokumentalistów i te z archiwów reżimu ? zdjęcia ewidencyjne wszystkich tu więzionych. Jedno ze zdjęć ewidencyjnych przedstawia kilkuletniego chłopca, metkę z numerem więziennym ma przypiętą agrafką bezpośrednio do ciała na torsie. Większość z nich ma smutne i ponure miny ludzi świadomych okrutnego losu, jaki ich czeka. Niektórzy jednak uśmiechają się, jakby pozowali do rodzinnego albumu. Jest tu z nami ten przewodnik poznany na polach śmierci, nie potrafi tego wytłumaczyć. Nie rozumieli swojego położenia? Niemożliwe. A może... Nie... Chyba jednak nie, raczej nie zadawaliby sobie trudu, aby marnować klisze na fabrykowanie dokumentacji ewentualnych konfidentów.
Więźniów było tak dużo, że nie wszyscy mieli swoje cele, leżeli więc na podłodze przykuci za kostki stalowymi klamrami do długich prętów, ściśnięci jeden przy drugim. Najpopularniejszą torturą oprócz bicia, było wieszanie na wykręconych do tyłu rękach lub topienie, czasami z użyciem prądu. Niemowlęta zabijano rzucając nimi o ściany. Więzienie składa się z kilku budynków ? przewodnik mówi, że zachowały się tu jakieś archiwa, ale rząd nie ma pieniędzy, aby je zbadać, poza tym nie wiadomo, czy nawet chce...
Wat Phnom to jedna z najważniejszych świątyń w Phnom Penh, mieści się na wzgórzu, skąd jednak nie roztacza się zbyt ciekawy widok. Przy głównej ścieżce prowadzącej na wzgórze stoi kasa, w której pani pobiera od nas po dolarze do łebka. Podczas spaceru dookoła wzgórza trafiamy na ścieżkę bez kasy. Na wzgórzu zaczepia nas strażnik i pyta o bilet. Z tą kasą, to chyba jakaś ściema, bo dopiero teraz zaskoczyliśmy, że po zapłaceniu nie dostaliśmy żadnych biletów. Tłumaczymy, że zapłaciliśmy w kasie po drugiej stronie wzgórza. Patrzy na nas podejrzliwie, ale w końcu odchodzi. Jeżeli pani nie wydaje żadnych biletów, to muszą tu mieć fenomenalną pamięć...
Sama świątynie nie powaliła nas na kolana. Troszkę już nam się opatrzyły te buddyjskie klimaty ? świątynie w Tajlandii, Laosie i tu wyglądają prawie tak samo, różniąc się co najwyżej jakością użytych materiałów i starannością wykonania.
Pół godziny czekania pod wzgórzem na naszych kierowców ? pojechali na obiad, mieli wrócić o 14.30 i trochę się spóźniają, a tu dosłownie nie da się wysiedzieć spokojnie pięć minut, bo natychmiast zlatują się gromadki żebrzących dzieci. Najgorsze jest to, że nie wyglądają na nędzarzy. Kambodża jest krajem bardzo biednym, ale te dzieci są przynajmniej w miarę czysto ubrane i nie zdradzają śladów patologicznego niedożywienia ? nędzy, którą można zaobserwować np. w Indiach, gdzie widziałem setki umierających powoli z głodu. Te tutaj, żebrzą z bezczelnymi minami, bo tak je wychowano ? biały ma dużo dolarów, więc ma dać, bo nam się należy...
Meczet to już kompletne nieporozumienie, na turystycznej mapce, którą dysponowali nasi kierowcy ? przewodnicy, opisany jest jako największy w mieście. Na miejscu okazało się, że to opustoszała rudera o niezbyt ciekawej architekturze. Wiedzieliśmy, że islam jest tu tylko marginesem, aczkolwiek tym bardziej liczyliśmy na coś więcej. Niepotrzebnie.
Kwadrans po 15-tej byliśmy z powrotem w hotelu i obiad w hotelowej restauracji. Kelnerów bardziej interesuje film wyświetlany na dużym telewizorze obok recepcji, niż goście. Przyjmują zamówienia niedbale, wpatrzeni w ekran. Kilka minut później przynoszą mi danie zamówione przez innego klienta. Zacząłem już jeść (te potrawy są do siebie tak podobne, że konia z rzędem temu, kto by się połapał) i myślałem, że będzie jakaś zabawa gratis, na szczęście Koreańczyk dla którego ten talerz był przeznaczony okazał się wyrozumiały i przejął moje zamówienie (na szczęście ceny były podobne).
Wizy do okolicznych krajów można załatwić w recepcji hotelu ? pobierają co prawda kilkudolarowe prowizje, ale załatwiają piorunem. Wczoraj wieczorem zostawiliśmy paszporty i dziś po 18-tej odbiór (weekend, piątek na sobotę) ? wietnamska 35$. Gdybyśmy chcieli załatwiać sami w konsulacie, to dopiero w poniedziałek. Wiza tajska też 35$, laotańska 45$. Przy okazji zamawiamy bilety do Sajgonu na pojutrze ? 6$. To najtańsza i najkrótsza opcja, przez Bavet/Moc Bai. Jak ktoś ma jeszcze troszkę więcej kasy i czasu, to może sobie wydłużyć trasę do przejścia w Kaam Samnor/Vinh Xuong w delcie Mekongu ? autobus i prom ? jakieś 20-30$, w zależności od szybkości promu. To nam przypomina, że jesteśmy w trasie już ponad 2 miesiące i niedługo kończą się nasze wizy ? mamy niecały miesiąc na wyjechanie z Mongolii i Rosji, a przed nami jeszcze Wietnam i powrót przez Chiny.
Wieczorem spacer wzdłuż pobliskiego nabrzeża rzeki Tonle Sap, uchodzącej niedaleko stąd do Mekongu. Po drugiej stronie ulicy Royal Palace, ale to zostawiliśmy sobie na jutro. Pasaż pełen jest zawodowych żebraków, młodych, zdrowych, zdolnych do pracy, ale natrętnych i bezczelnych. Ojcowie i matki uczą żebrać swoje dzieci. Czy oni się kiedyś pozbędą tych zdegenerowanych nawyków? Kambodian People?s Party i jej władza wygłosowana demokratycznie przez takich cwaniaczków... Ale czy u nas jest inaczej...? Są naprawdę bezczelni i prowokują otwartymi zaczepkami. Kiedy podejmuję rękawicę i koncentruję się na tym najbardziej zadziornym pytając, czy ma jakiś problem, cwaniaczek natychmiast chowa się za plecami kolesiów, zbijają się w grupkę i nabierając w ten sposób animuszu ponawiają zaczepki. Jest już ciemno, ale to centrum miasta ? po ich bezczelnych minach widać, że w ciemnej uliczce, pewni swojej przewagi byliby gotowi na rozbój. Lata niewyobrażalnego zwyrodnienia, jakiego doświadczyli za Pol Pota zbierają żniwo. Nawykli do okrucieństwa, zdemoralizowani, nauczeni bez skrupułów uderzać z tyłu, kiedy nie mają śmiałości spojrzeć w oczy, do tego anonimowo pomieszani ? byli zbrodniarze z ofiarami. Ilu byłych komunistycznych aktywistów przerzuciło się teraz na rozboje, już nie w imię obłąkanej ideologii, ale dla zysku? Przecież oni nic innego nie potrafią i nawet chyba nie chcą się tego oduczyć, a władzy nie zależy specjalnie na tym, by ich wychować, bo i po co? Kto by na nich wtedy głosował? Koszmar, kółko zwyrodnienia i kretynizmu się zamyka.