Znów od rana sensacje. Wstaliśmy wcześnie, by pojechać tym o 7.30. Następny, z Hue do Hanoi odjeżdża o 18.00 i znając realia tutejszej komunikacji nie chcieliśmy ryzykować spóźnienia. Na miejscu niemiła niespodzianka ? pani (góra 16-latka, inna niż wczoraj) mówi, że nie ma nas na liście pasażerów. Pokazując mi bilet tłumaczy, że potwierdzenia trzeba dokonać 24 godziny przed odjazdem autobusu. Pytam ją, w jaki sposób, skoro przyjechaliśmy tu wczoraj wieczorem, a już kupując bilet w Sajgonie dokładnie wyjaśniliśmy, że się spieszymy i chcemy wskakiwać z jednego autokaru do drugiego ? w takim razie po jaką cholerę im te komputery na biurkach? Poza tym byłem tu wczoraj i bynajmniej nie po to, by pytać o cenę trzciny cukrowej, ale o godzinę i miejsce odjazdu porannego autobusu. Pani odpowiada, że nie ma już nawet miejsc na ten 12.30, co oznaczałoby kolejny nocleg. Już nawet nie chodzi o te drugie 6$, tylko nasze wizy powoli się kończą. Tym razem solidna awantura, aż szef pofatygował się sprawdzić, o co chodzi. Dosyć młody jak na szefa, góra 25 lat. Nie mam nic przeciwko umożliwianiu młodym ludziom robienia kariery na kierowniczych stanowiskach, pod warunkiem, że pełnią swe obowiązki dobrze, tymczasem całe to biuro to potworna amatorszczyzna. Wszystkie pracownice to dosłownie ?gówniary? góra 16 lat ? na tym tle 25 letni kierownik nie dziwi ? żadna nie rozumie po angielsku więcej, niż 10 słów (nawet z poprawką na to wygodne ?palenie głupa?). Można odnieść wrażenie, że oni po prostu się tak bawią. Nie pracują, ale właśnie bawią. Bawią się w biuro podróży. Jak coś im nie wyjdzie, to trudno, zresztą ?trudno? oznaczałoby, że przynajmniej się tym choć trochę zmartwią, ale nic z tych rzeczy. Poważna firma popełniwszy błąd postarałaby się go jak najszybciej naprawić i dbając o reputację pójść klientowi na rękę. Tu wręcz przeciwnie, obrażona do sześcianu pani (jaka tam pani, smarkula) zaczęła się na nas wydzierać, a szef tylko mruczał pod nosem, że jak znajdą się wolne miejsca, to pojedziemy. W końcu Kamila nie wytrzymała tych wrzasków i zaproponowała pani zmianę pracy na jakąś bardziej odpowiednią, i nie wymagającą choćby podstawowych kwalifikacji umysłowych. Poprosiłem o ewentualne potwierdzenie kolejnego, końcowego już etapu (ach, jak oni ze wszystkim robią łaskę), niestety okazało się to niemożliwe. Komputer i telefony na biurku pełnią jak widać wyłącznie funkcje reprezentacyjne. Amerykanie popełnili duży błąd wycofując się stąd i to jeszcze w takim stylu, to stąd u nich ta bezczelność ? ?pokonaliśmy? Amerykę, to i wy możecie nam naskoczyć...
Autobus zatoczył kółko po okolicznych hotelach (to odbierają w końcu tych pasażerów spod hoteli?) i okazało się, że akurat dwa miejsca są wolne. Na szczęście Kamila nie oddaliła się za daleko, bo to dopiero byłby pasztet. Po oczach pani z biura widzieliśmy, że sprawiło jej to fizyczny ból, tak chciała nas tu jeszcze przeczołgać ze dwa dni pod swoim Biurkiem, abyśmy się nauczyli, kto tu rządzi. Socjalizm, czy tam komunizm (czym się różni socjalizm od komunizmu ? komuniści od razu strzelają w łeb, a socjaliści gnębią człowieka całe życie) jest wszędzie taki sam, czy się stoi, czy się leży...
Godzinę później postój niedaleko jakiejś jaskini. Trudno powiedzieć, czy naturalnej, czy wydrążonej ludzkimi rękami, bo wkoło kilkanaście dużych warsztatów rzeźbiarskich i sklepów z dosyć tanimi i ciekawymi ?handcraftami?. To jednak bardzo zdolny naród, najpierw to malarstwo i teraz rzeźby. Szkoda tylko, że pracownicy szeroko rozumianego handlu (turystycznego też) rekrutują się ze zdemoralizowanego lumpenproletariatu i na każdym kroku trzeba się z nimi użerać. Jaskinia byłaby warta dłuższej eksploracji, niestety kierowca powiedział, że postój potrwa tylko 20 minut, a z doświadczenia wiemy już, że jeżeli oni mówią 20, to równie dobrze może to oznaczać 5. W głębi jaskini na pewno nie usłyszelibyśmy przywołującego klaksonu ? po tych przejściach w biurze trudno podejrzewać, żeby kierowca poszukiwał nas zbyt energicznie ? a autobus wygląda mi na skonstruowany w taki sposób, że może za nim biec dowolna ilość spóźnionych pasażerów...
Do Hue nie jest daleko ? jakieś 100 km z hakiem. Widoki tak przepiękne ? połączenie gór i wybrzeża, że nawet przeszła nam trochę złość na te niekompetentne biurowe panienki. Szkoda, że mijamy Wietnam w takim pośpiechu, dużo tu malowniczo położonych nad morzem małych miasteczek z jaskiniami i cudownymi plażami, a sama trasa należy do najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek dotąd przemierzałem. Na te kilkadziesiąt godzin jazdy, góry cały czas przeplatają się z morzem. Gdyby tylko wziąć poprawkę na niekompetencję pracowników tutejszego sektora turystycznego, to podróż przez ten kraj byłaby bajkowa. Właśnie minęliśmy chyba ponad pięciokilometrowy tunel pod górami, niestety nikt wkoło nie zna słowa po angielsku, więc nie można się dowiedzieć niczego więcej.
W Hue jesteśmy równo o 13.00 i znów porcja nerwów. Zamiast najpierw podjechać pod biuro, kierowca robi rundkę po zaprzyjaźnionych hotelach, gdzie ma pewnie prowizję od przywiezionych łebków. Dla pasażerów szukających noclegu jest to pewnie dosyć wygodne, bo nie muszą pałętać się po mieście na własny koszt, ale dla przejeżdżających tranzytem to udręka. Tym bardziej, że trwa to strasznie długo, bo najpierw kilkuminutowe oględziny pokojów, potem negocjacje cenowe, a jak się komuś nie spodoba, to z powrotem do autokaru i do następnego hotelu. I weź tu potwierdź następny etap jazdy, zanim podjedziemy w końcu pod to biuro, to wolnych miejsc na pewno już nie będzie. Nie mogli najpierw zawieźć pod biuro tych, którym się spieszy na przesiadkę i dopiero potem zająć się kwaterunkiem? I jak tu na nich nie wrzeszczeć? Właściwie to chyba jedyny sposób na załatwienie tu czegokolwiek. Tylko tak da się na nich wymusić dotrzymania jakiejkolwiek umowy.
Po dojechaniu do biura ta sama śpiewka ? nie ma już wolnych miejsc, dlaczego nie zarezerwowaliśmy wcześniej? Ta amatorszczyzna naprawdę już nas dobija. Czułem, że jeżeli jeszcze raz będę musiał zadać pani (jak zwykle góra 18-letniej) retoryczne pytanie, że niby jak mieliśmy to zrobić, skoro ich komputery i telefony w poszczególnych filiach służą im co najwyżej zabawy, a kierowca opóźnia dojazd do biura o prawie godzinę, to w końcu nie wytrzymam i będę zmuszony do bliższego zapoznania się z tutejszym kodeksem karnym. Pani siedząca za biurkiem ma minę dziecka bawiącego się lalką i adekwatne podejście do pracy. Jak oni je werbują? To musi być chyba wpływ tej typowo azjatyckiej, plemiennej mentalności opartej na bezwzględnej lojalności wobec członków rodziny. Nie ważne, czy się nadaje, ważne że NASZ. Żadna z nich nie przeszłaby normalnej selekcji opartej na sprawdzeniu kwalifikacji, poza tym jak widać, właścicielowi firmy nie zależy na lepszym personelu, wystarczy że są po kądzieli... Widać to również po organizacji firmy na wyższym szczeblu ? jeżeli szefostwo nie odczuwa potrzeby zapewnienia szybkiej wymiany danych między poszczególnymi filiami, to jak można mieć pretensje do tych dzieci bawiących się w biuro? Jeżeli mimo tego nadal nie zbankrutowali, może to oznaczać tylko tyle, że reszta firm działa na tych samych zasadach. Pocieszające...
Straszę panią, że mamy bilet lotniczy na jutro rano i świadków gotowych potwierdzić dokonanie rezerwacji w Hoi An ? jeżeli spóźnimy się na samolot, to pozwiemy ich o odszkodowanie za niewykorzystany bilet. Dzieci na ogół boją się dorosłych ubranych w togi, więc nastolatka myśli chwilę i proponuje nam byśmy zapłacili kierowcom po dolarze, w zamian za co odstąpią nam swoje miejsca i będą spać na podłodze. Dobre i to, zapłaciliśmy i dopilnowałem, aby wpisała nas na listę na autobus o 18.00.
Kilka godzin włóczenia się po miasteczku (całkiem niezły obiad 20.000 dongów) i o 18.00 startujemy do Hanoi. Okazało się, ze w autokarze było jeszcze kilka wolnych miejsc i kierowcy wcale nie musieli tarzać się między fotelami. Na zwrot tych 2$, bez rękoczynów nie ma co liczyć. Czyżby w tym szaleństwie była metoda?