Śniadanie o 7.00 i mimowolnie o mało nie parsknęliśmy śmiechem. Zeszliśmy na pokład już pół godziny wcześniej, popatrzeć na wschód słońca. Przechodząc koło jadalni zauważyłem przez okno, że przy obu stolikach siedzą już małżonki z obu rodów i pilnują miejsc ? dosłownie leżały na ławkach i wyglądały jakby spędziły tam całą noc. Tym razem jednak okazało się to niepotrzebne, gdyż śniadanie podano już indywidualnie ? talerzyk z rogalikiem, jajkiem sadzonym, masłem, i plasterkiem wędliny dla każdego, dzięki czemu można było sobie wybrać stolik. ?Każdemu to, na czym mu najmniej zależy...?.
Potem znów powrót na wyspę, by zabrać tych z hotelu i jeszcze kilku nowych ? znów godzina w zawieszeniu. Potem jeszcze z pół godziny dookoła farmy małż (kilkanaście baraków na wodzie, połączonych pływającymi chodnikami) i powrót do portu. Bardzo szybki powrót, bo już o 11.30 byliśmy na miejscu. Jak na dwudniowy rejs, to troszkę się pospieszyli, na łodzi spędziliśmy niecałe 24 godziny. Dobrze, że przynajmniej pogoda była wspaniała, słońce grzało tak, że aż piecze skóra, chociaż mam już solidny brązowy podkład. W portowej restauracji ostatni obiad wliczony w cenę ? tym razem znakomity, stół dosłownie uginał się od półmisków i nie trzeba było oglądać się na resztę biesiadników.
Powrót do hotelu o 16.30, tym razem obyło się już bez stręczenia zakupów, chociaż organizacja nie zawiodła i znów czekaliśmy pół godziny na furgonetkę. Żeby zbytnio nie grymasić, jak na te 28$, to impreza była udana ? rejs, nocleg, 4 posiłki. Jednak najbardziej irytujące jest to, że doprowadzenie całej wycieczki do perfekcji nie kosztowałoby ich ani grosza więcej, wystarczyłoby tylko troszkę więcej wyobraźni, ale to jak zawsze najdroższy i najbardziej deficytowy towar...
W hotelu nie ma już wolnego pokoju, przy okazji znów spotykamy tę parę rodaków. Są, najdelikatniej mówiąc wzburzeni (jak to jest, że kiedy sam przeklinam, tak mnie to nie razi?), okazało się, że zapłacili za jakąś wycieczkę, a właściciel hotelu wyekspediował ich na inną, o dużo gorszym standardzie i teraz awanturują się o zwrot nadpłaconej ceny. Z jednej strony jest mi ich troszkę szkoda, z drugiej cieszę się, bo mam jakieś potwierdzenie, że to nie ze mną jest coś nie tak, tzn. nie czepiam się ich cały czas bez powodu.
Szef hotelu proponuje nam bezpłatny dowóz do filii hotelu bliżej centrum ? cena pokoju taka sama. Rodacy wyjaśnili już sprawę zwrotu nadpłaconej kasy i razem z nami jadą do tego drugiego hotelu. Pokój całkiem przyzwoity, a nawet lepszy, niż poprzedni.
Cały wieczór łazimy po okolicznych biurach podróży, starając się kupić bilet na pociąg lub autobus do Lao Cai (granica chińska w kierunku zachodnim - Kunming). Okazało się, że autobusy tam nie kursują i jedynym środkiem transportu jest kolej ? niestety bilety należało zarezerwować przynajmniej ze dwa dni wcześniej. Latamy od jednego biura do drugiego licząc na to, że gdzieś mają lepsze dojścia, lub nie wykorzystali swojego przydziału. W końcu w jednym trafiamy na gościa, który twierdzi, że załatwi nam bilety na 100%. Znając ich profesjonalizm pytamy ponownie, upewniając się, że wie o rzekomym braku miejsc. Jak na razie pełen profesjonalizm ? gość wszystko rozumie i potwierdza, że bilety załatwi na 100%. Płacimy po 5$ zaliczki (bilet kosztuje 9$ - z wliczoną taksówką na dworzec). Dobre i to, najgorsze gdybyśmy utknęli tu na kilka dni ? na nieplanowane kilkudniowe postoje i nowe wizy (mongolska i rosyjska) nie mamy już pieniędzy.