Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indochin - 2005    Kamienny Las
Zwiń mapę
2005
07
sie

Kamienny Las

 
Chiny
Chiny, Kunming
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18278 km
 
Ranek pochmurny, choć padać chyba nie powinno. Kyle odsypia całonocną balangę, budzimy Japończyka i jedziemy ?trójką? pod dworzec kolejowy, skąd wracamy się kawałek do autobusowego. Znalezienie transportu do Shi Lin (Kamiennego Lasu) to wyższa szkoła jazdy ? najpierw nikt oczywiście nie rozumie o co chodzi, mimo iż podajemy chińską nazwę (niestety zapomnieliśmy przewodnika ze słownikiem) i odsyłają nas od jednego okienka do drugiego. W końcu stojące pod dworcem naganiaczki zrozumiały i zaczęły wydzierać nas sobie na siłę, ciągnąc w kierunku oddalonych o kilkaset metrów furgonetek. Po porównaniu cen wybieramy jedną z nich i ta znów prowadzi nas na drugą stronę dworca, po czym zostawia samych i znika. Kilka minut później pojawia się znowu, ale zupełnie się nami nie interesuje. Zadała sobie tyle trudu tocząc o nas wojnę z pozostałymi naganiaczmi, tylko po to, by teraz nas olać? Niesamowite, kto odgadnie tajniki ich psychiki?

Wracamy do grupy naganiaczy i wybieramy innego (20Y w jedną stronę), wsadza nas do busa i teraz trzeba tylko czekać, aż furgon zapełni się do ostatniego siedzenia. W pewnym momencie słyszymy język ojczysty, na szczęście to nie ta para z hotelu. Też przyjechali Transsyberią, ale więcej czasu poświęcili Mongolii, co bardzo sobie chwalą.

Wyruszamy o 9.00 (ostatni odchodzi o 10.30) i po godzinie jazdy dobijamy do sklepu z pamiątkami, na to nigdy nie jest za mało czasu (najlepsza recepta na mendy ? polubić). Kolejny przystanek pod klasztorem buddyjskim na zboczu góry ? to już miało więcej sensu, choć oczywiście postój trwał połowę czasu spędzonego w sklepie.

Wreszcie kilka minut po 12-tej dojeżdżamy ? kierowca nie dowozi nas jednak pod samą bramę, tylko wysadza jakieś 2-3 kilometry przy przydrożnej restauracji, tłumacząc, że jak ktoś nie ma ochoty na obiad i nie chce czekać pół godziny, to w pięć minut dojdzie do wejścia. Chińskie 5 minut, to znaczy ponad kwadrans, a wstęp kosztuje 80Y ? dla studentów chińskich 55Y. Hitoshi wyciąga jakąś ?transazjatycką? legitymację zniżkową, ale nic nie pomaga.

Pierwsze wrażenie nie jest zbyt pozytywne, skały są imponujące, ale to wygląda na jakiś ?wygłaskany? park z ogrodzonymi trasami do zwiedzania, do tego setki turystów, nie da się zrobić kroku bez wpadania na kogoś. Potworny tłok i hałas nie do zniesienia ? daleko temu miejscu do skał, które widzieliśmy wtedy z okien autobusu ? cholera, i pomyśleć, że tam mogliśmy sobie oglądać za darmo, nawet jeżeli trzeba byłoby troszkę dalej pojechać.

Na szczęście ze szczytu jednaj ze skał, mimo ?chińskiej mgły? dostrzegliśmy olbrzymie skupisko skał oddalone od głównego zatłoczonego parku. Po kilkunastu minutach marszu zagłębiamy się w skalny labirynt i oddychamy z ulgą ? wkoło kamienna cisza i żywego ducha, obszar jest tak ogromny, że nawet dziesiątki turystów mogą tu spacerować nie wchodząc sobie w drogę.

Po 15-tej wychodzimy i zajęci rozmową (Hitoshi zna tylko kilka słów po angielsku ? dziwne, Japończycy na ogół są dwujęzyczni) dosyć bezmyślnie kierujemy się pod restauracje, gdzie wcześniej wysadził nas kierowca. Nie ustalaliśmy miejsca ponownej zbiórki (tylko godzinę) i wydawało nam się, że będzie czekał właśnie tam, oczywiście fatalna pomyłka. Mijające nas w drodze powrotnej busy są pełne i nie chcą się zatrzymać. Znów maszerujemy 20 minut do miasteczka. Bez problemów łapiemy inny bus (też 20Y) i po 17-tej po zapełnieniu ostatniego fotela startujemy do Kunmingu ? ostatni odchodzi o 17.30.

Z powrotem było szybciej, już po dwóch godzinach, czyli kilka minut po 19-tej byliśmy po dworcem kolejowym. Ciągniemy Japończyka na kolację do muzułmańskiej knajpy, gdzie wczoraj jedliśmy pierogi, ale nie bardzo mu smakują. Krążymy pół godziny po innych, ale Hitoshi za każdym razem rzucając okiem na menu rezygnuje. Kiedy trafiamy wreszcie na taką, gdzie asortyment przypada mu do gustu, to po chwili stwierdza, że już nie jest głodny ? z nimi naprawdę trudno dojść do ładu, czy mówi prawdę, czy to menu też mu nie jednak pasuje i po prostu jest po ?japońsku? grzeczny, by nie robić nam przykrości.

Po 20-tej w hotelu, szybki prysznic i prawie półgodzinne wyjaśnianie pomyłki w recepcji ? pani pomyliła się w zapisywaniu naszych nazwisk przy depozycie kluczy do skrytek ? i z powrotem na dworzec. Hitoshi był nam bardzo wdzięczny za wycieczkę do Kamiennego Lasu i teraz czekał pół godziny na wyjaśnienie tej pomyłki w recepcji, żeby odprowadzić nas do autobusu. Czy Japończycy to jeszcze Azjaci? Uprzedzająco grzeczni, liczący się z potrzebami współtowarzyszy, nie paplający bezmyślnie i zdolni do kontemplacji. Na tle reszty azjatów, oni i Singapurczycy (choć to przecież tygiel ras i kultur), to jakby inne cywilizacje. Japończycy mieli co prawda okres szaleństwa podczas II wojny, ale wniosków jakie wyciągnęli z te tragedii (pracowitość i kultura) mogłoby pozazdrościć im wiele państw europejskich.

W pociągu jesteśmy 20 minut przed odjazdem, ale i tak mamy problemy ze złożeniem plecaków ? Chińczycy ładują się chyba ze dwie godziny wcześniej, aby móc zająć wszystkie półki. Przed nami dwie noce w tym pociągu, ciasno jak cholera, kolana zgięte pod kątem prostym i ani stopnia więcej, do tego ten śmietnik. Oni w ciągu dosłownie godziny potrafią zrobić pierdolnik idealny ? nowoczesny pociąg zmienia się w karykaturę symbolu III świata. Jeżeli odczuwasz potrzebę skorzystania z toalety, zrób to w ciągu pierwszej godziny, bo później będziesz potrzebował skafandra OP1 (ci, którzy byli w wojsku wiedzą, o co chodzi). Dwa dni...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005