Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indochin - 2005    Mongolskie sceny z życia kolei, czyli poszły konie po peronie
Zwiń mapę
2005
12
sie

Mongolskie sceny z życia kolei, czyli poszły konie po peronie

 
Mongolia
Mongolia, Zamun Ude
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21188 km
 
Kilka minut przed 9-tą jesteśmy w Errenchot i teraz już trzeba na własną rękę kombinować transport do granicy i dalej. Miasteczko wygląda na typowo ?przelotowe?, jakby nikt tu nie mieszkał ? same sklepy. Trafiamy jakiegoś kierowcę busa i targujemy 50Y od łebka za przewiezienie przez granicę. Młody mongolski kierowca gra na naszych nerwach jeżdząc w kółko i bez celu po miasteczku, raz po raz urządzając kilkunastominutowe postoje ? widocznie szuka jeszcze innych chętnych. Wreszcie po 10-tej tłumaczę mu dosyć dosadnie, że jeżeli nie odjedziemy w ciągu pięciu minut, to wyskoczy z naszej zaliczki i facet z niepocieszoną miną odpala silnik. Okazało się, że do granicy nie jest tak daleko (jakiś kwadrans jazdy) i tuż przed posterunkami nasz kierowca odsprzedaje nas swojemu koleżce z innej furgonetki ? nie opłaca mu się przekraczać granicy tylko z dwoma pasażerami. Teraz jedziemy w 10 i siedzimy sobie piętrami na kolanach, na szczęście tylko kilkaset metrów.

Strona chińska w miarę szybko ? nasz kierowca zebrał paszporty i karty wyjazdowe, po kilkunastu minutach wrócił w towarzystwie celnika, który policzył nas po łebkach i było po wszystkim. Po stronie mongolskiej trwało to ponad półtorej godziny ? najgorsze były deklaracje celne (moje ulubione) w języku mongolskim i jego ?cyrylicznej? transkrypcji ? pozostali pasażerowie wypełnili je za nas. Wreszcie nasz kierowca załatwił wszystkie formalności i po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się pod dworcem kolejowym w Zamin Ude, gdzie znów popychamy zegarki o godzinę do przodu, z 13.00 na 14.00. Stary i najbardziej rzucający się w oczy budynek dworca jest już opuszczony, teraz kasy mieszczą się w nowym szklanym sześcianie nieopodal. Pociąg do Ułan Bator odjeżdża 0 17.40 i kosztuje 5.500 MNT (mongolski tugrik). Migiem wymieniam dolary w banku na dole ? 1$=11.800 MNT i wracam do kasy, gdzie dzieją się mongolskie sceny. Kamila została pilnować kolejki, gdzie raz po raz ktoś próbował wpychać się ?na krzywy ryj?, co kończyło się rękoczynami, a Mongołowie są dosyć pokaźnej postury. W końcu udało nam się dotrzeć do okienka bez uszczerbku na ciele ? niestety były już tylko najgorsze miejsca. W okolicznych sklepach ceny żywności podobne jak w Polsce, zresztą sporo naszych towarów ? słodycze, przetwory.

O 17-tej próbujemy wepchnąć się do pociągu ? beznadzieja. Wszystkie wejścia otoczone setkami Mongołów z tysiącami bambetli ? królowie bazarów i hurtownicy. Średni rozmiar bagażu to metr sześcienny, a każdy z nich ma przynajmniej z 15 takich tobołów. Razem tworzą kilkumetrowe piramidy ? wyższe, niż pociąg. Ci, którzy utknęli z tym majdanem w wąskich drzwiach lub korytarzu nie wycofają się nawet o milimetr, zdając sobie sprawę, że nie mają żadnych szans na ponowne dopchanie się do wejścia. Z kolei z peronu napiera kilkumetrowa ciżba desperatów tratujących wszystko na swojej drodze. Na oko widać, że pociąg nie jest w stanie pomieścić nawet połowy tych bagaży, co jeszcze bardziej determinuje chętnych. Mongołowie raczej nie zaliczają się do ułomków, ?najmniejszy cham? wygląda na takiego, co może rzucić koniem kilka metrów w górę ? średni wzrost 195 i masa ponad 100 kilo, bicepsy grubości mojego uda, rzucają tymi kilkudziesięciokilogramowymi pakunkami jak puchowymi poduszkami. Zupełnie jakbym obserwował stado galopujących słoni ? biada temu, kto stanie im na drodze, jak wejdziemy do środka?

Wreszcie udało nam się wypatrzyć jakąś dziurę. Wskutek jakiegoś zamieszania pod drzwiami powstał kilkumetrowy wąwóz i wykorzystując okazję dopchaliśmy się do drzwi. Przejście kilku metrów korytarza zajęło parę minut, ale nasze miejsca o dziwo jeszcze puste. Wpakowaliśmy plecaki do schowków pod siedzeniami (zajmując w nich po połowie miejsca) i w napięciu czekaliśmy na inwazję. Hordy barbarzyńców wdarły się w końcu do naszej wnęki (to taki ?plackartny?) i depcząc po nas (dosłownie) w ułamku sekundy zagospodarowali wszystkie górne półki. To po prostu niesamowity widok ? coś jak napad szału wariata z siekierą ? klapki na oczach i cały świat przestaje istnieć, nie są zdolni odbierać żadnych bodźców z otoczenia, jedyny cel to upchnąć gdzieś swoje bambetle. W tym amoku nie są już w stanie racjonalnie myśleć i oceniać wymiarów, kształtów i masy. Kilka waliz wepchniętych ?życzeniowo? w zbyt małe luki spada nam na łeb na szyję, a każda waży kilkadziesiąt kilo. Niezrażeni tym spychają nas z siedzeń i ponawiają próby. Wreszcie odkryli schowki pod siedzeniami, jeden z nich złapał mój plecak i bezceremonialnie wyrzucił ze schowka, aby ulokować tam pozostałe kilka swoich pakunków. Nie zdążyłem pomyśleć, że konfrontacja nawet z jednym takim osiłkiem może skończyć się ciężkim kalectwem ? a co dopiero z całym stadem? ? i wydarłem się na niego tak, że na sekundę zapanowała cisza. Wyrzuciłem ze schowka jego pakunek i z powrotem położyłem plecak. Facet był tak zdziwiony moją gwałtowną reakcją, że na moment zbaraniał tak, jak może zbaranieć lew zaatakowany przez podwórkowego kota. Wymamrotał coś niezrozumiale i spróbował zmieścić swoje pakunki obok mojego plecaka ? skutek wiadomy, siedzenie pozostało otwarte do połowy, a facet próbował nauczyć je pokory przy pomocy masy swojego ciała sprzężonej z ruchem jednostajnie przyspieszonym potężnego kolana. Zaraz pod klapą zostawiłem statyw, a cała góra plecaka wypchana jest kartonowymi miseczkami z chińskimi zupkami ? nasze jedyne żarcie na kilka dni. Jeszcze raz naderwałem struny głosowe (inna próba zwrócenia ich uwagi mogłaby odnieść najwyżej taki skutek, jak kopanie słonia w kostkę) i osiłek rad ? nierad zabrał część swoich tobołków. Kamila miała więcej szczęścia ? po dołożeniu do jej schowka kolejnego pakunku klapa zamknęła się bez przeszkód i obyło się bez większych kłótni. Dopiero teraz, ochłonąwszy zdałem sobie sprawę ze swojej ?odwagi? lub raczej lekkomyślności ? przy mojej obecnej wadze każdy z nich byłby w stanie zawiązać mnie na supeł jedną ręką. Oni również, ostudzeni już z kwaterunkowego amoku zaczęli nam się uważnie przyglądać zaciekawieni, cóż to za dziwnie stworzenia stanęły im na drodze. A okazji jest sporo, bo udało im się poupychać zaledwie połowę swojego dobytku i porozkładali go gdzie się tylko dało, co i tak ograniczyło niewielką przestrzeń między siedzeniami. Siedzimy skuleni jak sardynki i powyginani jak chińskie ideogramy, raz po raz odpychając od siebie napierające pakunki, co nie wprawia Mongołów w zachwyt. Dochodzi 20-ta, a przed nami jeszcze calutka noc, na siedząco w tym pierdolniku, jeszcze tylko kozy tu brakuje... Spokój, tylko spokój może nas uratować...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005