Od rana znów niemiłe niespodzianki, o 8-mej jesteśmy na dworcu, kasy nadal zamknięte (powinny być otwarte), a pociąg już stoi na peronie, zresztą to ten sam, którym wczoraj przyjechaliśmy. Rozmieniamy kasę u konduktora i wracamy do hotelu po plecaki. Na dworcu z powrotem 8.30, kasa już otwarta, ale pani toczy prywatną rozmową telefoniczną i nie ma zamiaru sobie przeszkadzać. Czekamy z 10 minut aż skończy, tylko po to by dowiedzieć się, że biletów już nie ma. Cholera, zaczynam mieć już dość tej dziury, utknęliśmy tu jak w smole i w dodatku ciągle nie wiadomo, jak będzie z ta naszą wizą, co mamy odpowiedzieć, jak zapytają, kto podstemplował nam paszporty?
Znów taksówką do przejścia drogowego w Kjachcie ? tym razem po 25 rubli. Pokazujemy nasze paszporty przechodzącym celnikom i ci patrzą zdziwieni na stemple. Tłumaczymy, że byliśmy na granicy już wczoraj przed końcem wizy, ale było zamknięte i dworcowy urzędnik podstemplował nam paszporty, byśmy nie mieli kłopotów. Pani w mundurze kiwa głową, że rozumie, ale czy na pewno? Z nimi zawsze ten sam problem. Za chwilę przychodzi komendant i ta sama śpiewka. W końcu oznajmia, że jest OK, ale musimy znaleźć kogoś, aby nas przewiózł przez granicę, bo odprawiają tylko zmotoryzowanych i poleca przygotować na ten cel 100 rubli od łebka. Podchodzi do najbliższego samochodu, rozmawia chwilę z kierowcą i chwilę potem siedzimy w aucie ? jakieś małżeństwo z synem (Mongołowie). Po chwili żądają od nas po 150 rubli od łebka i trzeba ich postraszyć konkurencją, żeby w końcu zgodzili się na te 100 zaproponowane przez celnika.
Po stronie mongolskiej poszło dosyć szybko (jeżeli nie liczyć oczekiwania) i tuż po 10-tej byliśmy na posterunku rosyjskim. Tu zeszło dłużej, chyba ze trzy razy sprawdzali nasze paszporty i na koniec zrobili nam prowizoryczną rewizję, co miało też swoje dobre strony, bo dało okazję wyjąć z plecaka polar i koszulę ? było koszmarnie zimno, góra z 10 stopni.
W końcu Mongołowie wyrzucają nas jakiś kilometr za szlabanem na przystanku autobusowym w Kjachcie (a więc to nazwa strony rosyjskiej), pięć minut potem przyjeżdża zdezelowany autobus (6 rubli) i kwadrans później jesteśmy na dworcu autobusowym, skąd jeżdżą autobusy do Nauszek. Zastanawiamy się, czy uda nam się dogonić ten pociąg, na razie 2:0 dla niego.
Jest południe, podobno jeden autobus do Nauszek właśnie odjechał, kiedy następny nie wiadomo, bo na rozkładzie taki punkt docelowy nie figuruje i nawet miejscowi nie mają zielonego pojęcia, choć jakieś dwie kobiety też czekają. Swoją drogą, czekanie na autobus, którego nie tylko godziny odjazdu, ale nawet istnienia nie można być pewnym, to nie jest najmądrzejsze zajęcie. Taksiarze chcą po 150 rubli od łebka i byliśmy nawet w końcu skłonni z nimi pojechać, ale w końcu trafiła się jakaś starsza pani, która stwierdziła kategorycznie, że autobus (25 rubli) odjeżdża o 15.00, jedzie pół godziny, a pociąg z Nauszek do Irkucka odjeżdża jakiś kwadrans po 16-tej (prawdopodobnie nasz uciekinier). Starsza Rosjanka wie to stąd, że jej córka studiuje w Irkucku i jeździ tą trasą kilka razy w miesiącu, ale żeby się jeszcze upewnić poszła do automatu zadzwonić do domu. Na takie uprzejmości nie liczyliśmy, jednak co biali ludzie, to biali ludzie... Przy okazji, już dawno nie rozmawiałem tak intensywnie po rosyjsku i jestem z siebie bardzo dumny.
Autobus przyjechał o 14-tej i godzina czekania. Przy okazji rozmowa z kierowcą ? sympatycznym i rubasznym ?mieszańcem? mongolsko ? rosyjskim. Pyta skąd jesteśmy i skąd jedziemy. Opisujemy mu trasę i gwiżdże z podziwem pytając, czy było fajnie. Odpowiadamy, że bardzo i na dowód pokazuję mu swoje zdjęcie z paszportu (gęba ?wypasiona? i ze 20 kilo więcej, niż obecnie), gość zatacza się ze śmiechu.
W końcu ruszamy, kierowca przed odjazdem zbiera po 25 rubli za bilety, mijając nas puszcza oko i idzie dalej. Coraz bardziej mi się ta Kjachta podoba...
Na dworcu punktualnie 15.30, nasz kierowca z szacunkiem pomaga wyjąć Kamili plecak z bagażnika i ściska nas jak własną rodzinę. Na dworcu już troszkę mniej miło, pani w kasie po raz kolejny ogłasza, że biletów (490 rubli) już nie ma. 490 rubli, to ponad 100 rubli więcej, niż w drugą stronę, kiedy poprzednio podczas postoju w Nauczkach pytałem o cenę, widocznie była podwyżka. Co z tego, kiedy biletów nie ma, a teraz musimy gonić wizę rosyjską, która wygasa 20.08. Pytam, ile kosztuje bilet Irkuck ? Moskwa, pani odpowiada, że ?kupiejny? 6.000 rubli, ?plackartny? jakąś połowę mniej. Poprzednio za bezpośredni, międzynarodowy ?kupiejny? do Pekinu zapłaciliśmy 5.400, a teraz 6.000 Moskwa ? Irkuck? Albo pani spędzała zbyt dużo czasu na słońcu, albo musiała być przez ten czas spora podwyżka, cholera może nam zabraknąć kasy...
Pociąg odjeżdża 16.20 i mamy jeszcze ostatnie 20 minut na wymyślenie czegoś. Zaczepiam ?prowadnicę? na peronie i pytam o wolne miejsca ? w kasie nie sprzedają biletów, że niby komplet. Prowadnica każe czekać i wskakuje do pociągu, a po chwili oznajmia, że 5 minut przed odjazdem się okaże. Dziesięć minut później pakuje nas do środka. To niesamowite, ale mijamy kilka wolnych leżanek, jak oni sprzedają te bilety?
Na szczęście nie wpakowali na w ?kupiejny?, bo musielibyśmy chyba oddać organy do przeszczepów (zostało nam już po 130$, czyli po jakieś 3.300 rubli) ? za ?plackartny? zapłaciliśmy po 580 rubli ? pewnie z jakimś dodatkowym karnym narzutem, ale i tak jesteśmy wniebowzięci. Mamy sąsiada Rosjanina około 50-ki. Wołodia jest bardzo sympatyczny, częstuje nas obiadem (?nu rebiata, kuszajtie?) ? kurczak z kilogramami ogórków i pomidorów ? i oczywiście znów kilka godzin opowiadania, skąd jedziemy. Prowadnik, facet około 40-ki pyta, czy życzymy sobie pościel na noc ? 120 rubli (ponad 4$) ? odmawiamy. Jest uprzejmy i doskonale zorganizowany, dosłownie jak automat. Kiedy pytam o kipiatok, przeprasza za niedopatrzenie i obiecuje, że za 10 minut będzie gotowy. Normalnie, każde tego typu pytanie do pań z obsługi pociągu byłoby traktowane jak niewyobrażalna zniewaga (choćbyś nie wiem jak pokorną minę przybrał) i groziłoby ?zmarginalizowaniem? przez całą podróż, oraz, np. wychowawczym odizolowaniem od toalety ? pretekstów mogą być tysiące, ale nasz prowadnik jest niczym steward na luksusowym jachcie. Widać, że lubi swoją robotę (żadna praca nie hańbi, o ile wykonuje się ją dobrze ? z wyjątkiem pracy społecznej) i nie brał jej po to, by wyżywać się na pasażerach. Wołodia dużo jeździ i przyznaje, że to wyjątkowe podejście do pracy. Cholera, jednak ten mój rosyjski to tragedia, dosłownie co drugie zdanie na migi, ręce mi już omdlewają od tej konwersacji...
Wieczorem prowadnik z uśmiechem wręcza nam po komplecie pościeli, a na nasze zdziwione miny odpowiada skinieniem głowy w kierunku Wołodii. Głupia sytuacja, Wołodia wiedząc, że jedziemy już na końcówce kasy zapłacił 8$ za naszą pościel (Wołodia jest z ... Kjachty ? co za miasto, no, no...) i głupio teraz nie przyjąć tego prezentu. Materace i tak są dosyć czyste, bo prowadnik wzorowo dba o swój skład, więc nie byłoby problemu, a my nie mamy za bardzo czym mu się zrewanżować.
Krajobraz już dawno przestał być mongolski i teraz mijamy rzędy typowo rosyjskich drewnianych wiosek. Wołodia zapewnia, że możemy spokojnie iść spać, bo Bajkał będziemy mijali w nocy, a ta będzie na 100% bezksiężycowa i nic nie zobaczymy. Szkoda.