Pobudka o 7.00 ? oddajemy prowadnikowi pościel i koce staranie złożone w kostkę, za co dziękuje nam uśmiechem, raz po raz spoglądając teatralnie ku niebiosom, kiedy któryś z pasażerów rzuca mu niedbale pod nogi bezkształtny, pomięty tłumok. Mruczy bezgłośnie pod nosem ?Wot, Rassija? i coś jeszcze, czego już nie łapię ? nie znam na tyle rosyjskiego, ale rozumiemy się bez słów, pewne rzeczy są uniwersalne. Widząc jak trzęsiemy się z zimna oddaje nam koce i wyjaśnia, że na dworze jest 5 stopni, skład jest stary i bez ogrzewania, a szpar w oknach sporo. Pytam, dlaczego nie uszczelnią silikonem i znów odpowiada ze śmiechem ? Wot, Rassija...
Godzinę później jesteśmy w Irkucku ? pierwsze kroki do kasy i pierwsze od kilku dni zwycięstwo, bilety do Moskwy są i kosztują 2.000 rubli ?plackartny?. Może kasjerka w Nauszkach ma spore wydatki?
Musimy wypuścić się w miasto, aby znaleźć kantor i wymienić resztę dolarów na ruble, pół godziny później mamy w garści bilety na wieczorny pociąg do Moskwy. Mamy zatem kilka godzin (trzeba uważać, bo w Irkucku obowiązują dwa czasy ? lokalny i moskiewski i trzeba uważnie czytać bilety) na obejrzenie miasta. Piechotą przemierzamy most na rzeką Angarą, dziwne to miasto. Z mostu wygląda na duże, rozległe o całkiem sporych budynkach, ale kiedy wejdzie się w uliczki, to jakby szło się większą wioską ? aczkolwiek wszędzie dość czysto, ludzie zadbani, żadnych zapitych meneli w bramach, wszędzie ruch i krzątanina. Za to niewiele restauracji, na obiad musimy wejść do sklepu spożywczego ? chleb 8 rubli, masło (margaryna) 16, ser żółty wędzony 90/kilo. Wszędzie można kupić dosyć tanio każdy rodzaj alkoholu, ale gastronomia dno. Jakieś nieapetyczne zestawy na aluminiowych tackach, do odgrzania w mikrofali, niektóre wyglądają tak, jakby sprzedawca zupełnie świadomie chciał odstraszyć klientów. Widać, że jedzenie to tutaj jeszcze przykry obowiązek i dodatek do picia (w każdym sklepie alkohole zajmują najwięcej miejsca, na ogół na głównym regale, a każdy szyld zaczyna się od ?wodka, piwo...), aczkolwiek żadnych oznak spożywania ponad miarę jeszcze nie widzieliśmy.
W pociągu mamy lekkiego pecha ? miejsca nie są numerowane (dziwne i dopiero teraz to zauważyliśmy) i prowadnica ? młoda dziewczyna podobna do blondynki z ?13 posterunku? przydziela nam oddzielne leżanki ? jedną regularną i drugą (krótszą) wzdłuż korytarza. Wszystkie miejsca są zajęte i to już od paru dni, stąd większość pasażerów (na ogół seniorskie rodziny) zdążyła się już zainstalować i poczuć jak w domu, okupując wszystkie półki i stoliki. Zresztą starsze panie nie odczuwają potrzeby złożenia na dzień dolnych łóżek służących normalnie jako siedzenia i wszystko razem sprawia wrażenie zaniedbanego szpitala, a będziemy jechać cztery pełne dni i noce.