Rano spotkaliśmy się na Dworcu Centralnym w Warszawie (Magda przyjechała z Gdańska) i 10 godzin później o 18.25 wsiedliśmy do pociągu jadącego do Łodzi Fabrycznej, skąd o 19.51 odprawiliśmy się do Katowic. W Katowicach byliśmy o 22.25 i osiem minut potem siedzieliśmy już w pociągu do Jarosławia. Podróż była spokojna, jeżeli nie liczyć zamieszania, jakie wywoływały nasze 15 kilogramowe plecaki i zmagań Magdy z hamburgerem, który jakimiś tylko sobie znanymi sposobami omijał jej usta, rozsypując się na tysiące kawałków pomidora, ogórka i tego, z czego składają się hamburgery, przyozdabiając bluzkę Magdy w kolorowe, postmodernistyczne wzorki. Byliśmy trochę podnieceni perspektywą tej długiej podróży i co chwila powtarzaliśmy szczegóły planu. Musiało to wyglądać strasznie głupio lub śmiesznie, para nawiedzonych zapaleńców w pociągu Katowice - Jarosław, rozwijających mapy, przerzucających kartki przewodników i mówiących do siebie jakiś dziwnym językiem o egzotycznych państwach i miastach leżących ?gdzieś tam?. Ludzie patrzyli na nas ukradkiem zdziwieni i chyba tylko przez delikatność nie pukali się w czoło. W Jarosławiu byliśmy o pół do czwartej nad ranem i przed sobą mieliśmy dwie godziny oczekiwania na pociąg do Przemyśla. Dworzec w Jarosławiu to wzorcowy przykład architektury realnego socjalizmu (po stylu zgaduję, że powstał na przełomie epoki Gomułka - Gierek). Pseudo monumentalny rozmach połączony z prawie zerową funkcjonalnością. Aby odnaleźć toaletę (szczególnie w środku nocy, kiedy nie ma tam żywego ducha) trzeba obejść cały gmach dookoła, zaś poczekalnia na parterze posiada tylko jeden rząd ławek. Ktokolwiek chce przysiąść na kilka minut, musi targać cały bagaż po schodach na górną poczekalnię, gdzie na szczęście ławek jest już pod dostatkiem. Bezsensowne rozplanowanie skromnej galeryjki handlowej wokół górnej poczekalni (brak sklepu spożywczego, jest za to punkt naprawy sprzętu elektronicznego! XXI wiek) dopełnia reszty. Jak na gmach z betonu i szkła przystało, popękane i nigdy nie umyte szyby w oknach poklejono plastrem, a ich konstruktorom nawet się nie przyśniło, aby można było je otworzyć i wpuścić odrobinę świeżego powietrza. Jest tu z nami grupka około 15 ?jeżogłowych? młodzieńców, dosyć hałaśliwych, chociaż jak wynika z używanego przez nich języka raczej inteligentnych i chyba niegroźnych. Wygląda na to, że też jadą do Rumunii przez Suczawę, ciekawe czy wystarczy biletów dla wszystkich? Magda rozłożyła się na ławce z plecakiem pod głową i śpi. W końcu wiedziony nosem znalazłem toaletę (nie było to proste, gdyż na dworcu panował mikroklimat wybitnie sprzyjający lewitacji przedmiotów wykonanych z drewna i stali) i po umyciu się, zrelaksowany przystąpiłem do pilnowania plecaka, który w tym momencie leżał już za plecami Magdy (kiedy szedłem do łazienki spała przodem do plecaka). Krótko ostrzyżeni młodzieńcy na szczęście się nami nie interesują.