Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indii - 2001    Pilnuj paszportu i nie daj robić z siebie idioty
Zwiń mapę
2001
12
sie

Pilnuj paszportu i nie daj robić z siebie idioty

 
Turcja
Turcja, Stambul
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1542 km
 
Stambuł powitał nas w niedzielę o szóstej rano. To olbrzymie miasto wynurzające się z porannej mgły naprawdę robi wrażenie. Podczas całej podróży z Bukaresztu mijaliśmy jedynie małe miejscowości i dopiero teraz zobaczyłem kontrast pomiędzy zachodnią mimo wszystko architekturą Bukaresztu, a błyszczącymi kopułami meczetów, otoczonych wieżami minaretów. A wszystko to wciśnięte między chaotyczną zabudowę typową dla metropolii orientu.

Nie miałem planu miasta, aby sprawdzić, gdzie zakończył swoją trasę autokar, i jak daleko stamtąd do Sultanahmed (dzielnica z najpiękniejszymi meczetami i tysiącem tanich hoteli), nie miało to jednak znaczenia, gdyż podszedł do nas ów poznany na granicy Turek i ponowił zaproszenie do swojego domu. Spojrzeliśmy z Magdą po sobie zakłopotani, byliśmy wykończeni, brudni i głodni, a Turek obiecywał prysznic i posiłek u siebie w domu oraz pomoc w zwiedzaniu miasta. Ulegliśmy jego namowom i chwilę potem siedzieliśmy w zatrzymanej przez niego taksówce. Po piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce, boczna uliczka o niskiej zabudowie. Turek wskazał dumnie na dwupiętrowy sześcian o białych ścianach i powiedział, że to jest właśnie jego dom, a wejście znajduje się na tyłach. Tymczasem kierowca poinformował, że należy się 10$. Byliśmy tak zmęczeni, że nie chciało nam się targować, tym bardziej, że i tak należało to zrobić przed wejściem do taksówki, a adres podawał przecież nasz gospodarz. Ponieważ Turek nie kwapił się z uiszczeniem zapłaty, ani nawet pokryciem części rachunku (widocznie jego gościna nie obejmowała dojazdu na miejsce) wyjąłem żądaną kwotę i wręczyłem kierowcy. Ledwo zatrzasnęły się drzwi samochodu usłyszałem rozpaczliwy krzyk Magdy ? mój paszport, nie mam paszportu! Rzuciliśmy się do taksówki, kierowca chyba zorientował się, że coś jest nie tak i zatrzymał samochód. Obszukaliśmy siedzenia i podręczny plecak Magdy, ale im bardziej szukaliśmy, tym bardziej tam paszportu nie było. Cholera, to ciągłe przekładanie dokumentów podczas przekraczania granic musiało się tak skończyć. Autokar! Magda była pewna, że tam trzymała paszport w ręku po raz ostatni. Wskoczyła z Turkiem do taksówki, zapiszczały koła i zostałem sam z plecakiem na ramionach, i plecakiem Magdy u stóp. Piękny początek. Turek powiedział, że na tyłach domu jest altana i żebym tam zaczekał. Wziąłem plecak Magdy i ruszyłem przez zapuszczone podwórko w kierunku altany, która okazała się raczej daszkiem z powierzchownie ciosanych bali, przyciśniętym do gęstego żywopłotu. Wokół porozrzucane w nieładzie sprzęty, jakieś taczki, wózki, beczki, pompa z wężem. Westchnąłem i z ulgą zrzuciłem plecak z ramion. Co dalej? ?Tak pięknie miało być - wywiady miały być, wizyty w zakładach pracy. No o co w tym wszystkim chodzi??. Podstęp, czy przypadek? Ktoś podwędził jej paszport, żeby wyłudzić trochę kasy, czy też chciano nas rozdzielić? Magda z jakimś obcym facetem w taksówce nie wiadomo gdzie, ja na jakimś obcym podwórku na zadupiu, z dodatkowym plecakiem na głowie. To wszystko stało się tak szybko, że nie było nawet czasu przekonać się, czy to rzeczywiście jego dom. Rozejrzałem się wokół, ale ani w budynku, ani w najbliższym sąsiedztwie nie zauważyłem znaków życia. Podwórko znajdowało się już za ogrodzeniem i gdyby nagle pojawił się ktoś przedstawiający się jako właściciel, musiałbym się tylko modlić, żeby nie potraktował mnie jak intruza lub złodzieja. Na szczęście, oprócz pustej budy nie zauważyłem śladów psa. W taksówce Turek mówił, że jego matka na pewno jest w domu, powinna więc, albo ktoś z domowników, zobaczyć całe to zamieszanie i wybiec mu na powitanie lub przynajmniej widząc mnie stojącego na podwórku, zapytać co tutaj robię. Czyżby więc jakiś podstęp? Ponieważ nikt się nie pojawiał, ani po to, aby mnie przywitać, ani aby zamordować i obrabować pomyślałem, że to jednak zbieg okoliczności i prawdopodobnie Magda zaraz przyjedzie. Ciekawe tylko, czy z paszportem, czy bez? W końcu minie ponad pół godziny od momentu, kiedy wyładowaliśmy się z autobusu, w dodatku miejsce to nie wyglądało na przeznaczone do długiego postoju i prawdopodobnie autokar odjechał już tam, gdzie odjeżdżają autokary po zakończeniu kursu. To byłby pasztet, my tu śnimy o Indiach, tymczasem już w Stambule, nasza podróż dobiegłaby końca. Magda pewnie załatwiłaby sobie w ambasadzie powrót do Polski, ale o dalszej jeździe nie byłoby mowy. No cóż, i tak planowałem samotną podróż, ale głupio będzie powiedzieć jej teraz ?to cześć, napiszę ci, jak było w Indiach?.

Po czterdziestu minutach wszystko się wyjaśniło. Usłyszałem warkot silnika i po chwili na podwórko wbiegła Magda, wymachując triumfalnie paszportem. A więc żaden podstęp, za chwile będziemy w domu - prysznic, śniadanie i zapomnimy o całej sprawie. Ponieważ Magda nie miała drobnych, wyjąłem z kieszeni kolejne 10$ i wręczyłem kierowcy. Nasza euforia nie trwała jednak długo, bowiem taksówkarz oznajmił, że należy mu się 20$ i widząc nasze zdziwione miny powtórzył, pomagając sobie palcami. Teoretycznie miał rację, za pierwszy kurs od miejsca postoju autobusu do domu Turka 10$, następnie z domu do autokaru i z powrotem do domu. Teoretycznie, ale nie ulegało wątpliwości, że 10$ za pierwszy kurs i tak było ceną prawie dwukrotnie zawyżoną, w końcu nie było to tak daleko i zapłaciłem ze dwa razy więcej, niż za podobny kurs w Polsce. Nie targowałem się tylko dlatego, że byłem zmęczony i zdawałem sobie sprawę, że należało to zrobić przed jazdą. Gdybym jednak chciał postawić na swoim, zażądałbym rozliczenia według taksometru i skończyłoby się na góra 5 - 6$. Kierowca nie zamierzał jednak rezygnować z tak znakomitej okazji do oskubania turystów i twardo powtórzył swoje żądanie. Spojrzałem na naszego Turka, ale ten tylko wzruszył bezradnie ramionami. Magda również straciła dobry humor i zaczęła wymyślać kierowcy od bezczelnych naciągaczy. Miałem już tego serdecznie dosyć i powiedziałem, że chcę zobaczyć taksometr i jeżeli wskazuje on 20$, to bez wahania zapłacę, jeżeli jednak nie, to wezwę policję i oskarżę go o próbę oszustwa, tym bardziej, że taksometr powinien pokazywać należność w tureckich lirach. Szofer odpowiedział, że zresetował już licznik, gdyż nie spodziewał się wozić oszustów. Byłem już u granic wytrzymałości nerwowej, ponad 60 godzin w drodze bez postoju i jak na razie 20$ wyrzucone w błoto. Jedziemy na policję! ? krzyknąłem do kierowcy, który zatrząsł się z oburzenia i powiedział, że on również tylko o tym marzy, i policja z pewnością nauczy nas płacenia za kurs. Turek po raz pierwszy włączył się do kłótni próbując wynegocjować z kierowcą opuszczenie ceny. Nie chciałem o tym słyszeć i zażądałem interwencji policji. Turek podszedł do mnie i powiedział, że powinniśmy docenić to, że pojechał szybko po paszport i załatwić sprawę bez awantury z policją. Zdziwiło nas trochę, że trzyma stronę kierowcy, w końcu my byliśmy cudzoziemcami, podobno jego gośćmi, zapłaciłem za pierwszy kurs i to więcej niż należało, przecież to on jest u siebie i powinien pilnować, aby miejscowe cwaniaczki nie robiły nas w konia. Spytałem go o wskazanie taksometru, przecież jechał razem z Magdą, odpowiedział, że nie pamięta. Ponownie nabrałem podejrzeń. I tak nie miałem kolejnych 10$, zostały mi już tylko 4 portrety Jurka Waszyngtona, więc powtórzyłem ?I will not pay, call the police, now?. Kierowca widząc, że nie żartuję, stracił nagle ochotę na rozmowę z przedstawicielami władzy i zaproponował 5$. Turek ponownie wkroczył do akcji, wziął nas z Magdą pod rękę i poprosił żebyśmy się zgodzili gdyż, jeżeli wezwiemy policję, to zanim wszystko wyjaśnimy minie dużo czasu, w dodatku nie ma żadnej pewności, że kierowca zawiezie nas na policję, a nie do swoich koleżków lub wywiezie gdzieś za miasto i tam zostawi. Szczery aż do bólu, szkoda gadać. Rzuciłem kierowcy 3$ i wskazującym palcem pokazałem drogę, którą ma zniknąć nam z oczu. Jeszcze raz krzyknął ?five dollars!?, ale go zignorowałem i zarzuciwszy plecak na ramiona poszedłem w kierunku domu. Kątem oka dostrzegłem, że dał za wygraną i klnąc trzasnął drzwiami. Po chwili smród spalin upewnił nas, że scena dobiegła końca. Okazało się jednak, że czeka nas kolejna niespodzianka. Turek nie podchodząc nawet do drzwi oświadczył, że w domu nikogo nie ma, a on zapomniał kluczy. Zaraz potem dodał, że to bardzo dziwne (nie, no skąd?!) nie rozumie co się stało, jego matka gdzieś wyszła, ale z pewnością zaraz wróci i zaproponował poczekać na nią w altanie. Wymieniliśmy z Magdą dyskretne spojrzenia, tymczasem nasz ?gospodarz? w ramach przeprosin za nieprzewidziane utrudnienia, zaproponował nam poczęstunek tureckimi rogalikami, po które wybiegł na kilka minut do sklepu. Wszystko to przestało mi się podobać. Wciskał nam jakiś kit, bez dwóch zdań. Po powrocie wręczył nam po trzy rogale i zaczął wychwalać ich nadzwyczajne walory smakowe. Z reklamówki wyjął też trzy kartoniki z sokiem owocowym. Wzrokiem powiedziałem Magdzie, aby tego nie jadła, odpowiedziała mi w ten sam sposób, że nawet nie zamierzała. Tymczasem Turek rozłożył na stole reklamówkę z sokami i rogalikami i zaczął zabawiać nas rozmową. Sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna. Zdążyliśmy się dyskretnie pozbyć dwóch rogalików, pozostało jeszcze kilka, a Turek bez przerwy przypominał nam, że jesteśmy głodni. W końcu wzrokiem ustaliliśmy, że Magda będzie jadła, ja zaś powstrzymam się od konsumpcji, aby w razie czego panować nad sytuacją. Upłynęły dwie godziny ?gadki ? szmatki? podczas której Turek co chwila zapewniał nas, że jego matka gdziekolwiek nie wyszła, to na pewno zaraz wróci. Ponieważ Magda nie zdradzała oznak zatrucia, ostrożnymi kęsami pokonałem dwa rogaliki. Rozmowa nie kleiła się coraz bardziej i w końcu po 11-tej, dałem Magdzie znak, że wystarczy tej komedii i zwijamy się stamtąd. Turek słysząc, że zamierzamy jechać do hotelu, poprosił nas o jeszcze trochę cierpliwości, ale jego głos nie zdradzał już takiego entuzjazmu, jak kilka godzin wcześniej. W końcu, z miną wyrażającą tak wielkie cierpienie z powodu naszego pożegnania, iż byłem prawie pewien, że zaraz umrze z rozpaczy, zaproponował nam przynajmniej odprowadzenie na przystanek autobusowy. Na miejscu szarpnął się na dwa bilety po ok. 0.5$ i już zza szyb autobusu zobaczyliśmy go po raz ostatni, machającego nam na pożegnanie ręką w taki sposób, jakby trzymał w niej chusteczkę nasiąkniętą łzami. Odetchnęliśmy z ulgą. Cały ten cyrk kosztował mnie 25$ (Magda oczywiście chciała oddać mi pieniądze, ale odmówiłem ? tylko taki dżentelmeński gest mógł poprawić mi samoocenę ? dać zrobić z siebie idiotę w taki sposób!), straciliśmy kilka godzin, w dodatku zacząłem odczuwać nieodpartą chęć, do pozostania sam na sam z naturą.

Magda była już kiedyś w Stambule, więc w porę zorientowała się gdzie powinniśmy wysiąść i po kilku minutach jej pamięć doprowadziła nas w okolice Błękitnego Meczetu. Rozpoczęło się poszukiwanie hotelu i drugie od czasu Bukareszt zgrzyty. Po tym fatalnym początku dnia, miałem zamiar zatrzymać się w miarę dobrych warunkach w dwójce z własnym prysznicem. Tymczasem Magda radziła zadowolić się łóżkami na sali i prysznicami w korytarzu. Nie jestem aż taki delikatny i rozpieszczony, ale po 60 godzinach jazdy, nie byłem w nastroju do dzielenia sali i prysznica z nieznajomymi, i zawracania sobie głowy tym, czy ktoś nie dobiera się do plecaków, kiedy nie ma nas na sali. W Orient Youth Hotel recepcjonista poinformował nas, że singli, ani dwójek wolnych nie ma, a łóżko na sali lub na dachu kosztuje 2.5$ od osoby. Magda powiedziała, że jej to odpowiada, zdjęła plecak, wyciągnęła przybory do mycia i ubrania zamienne, i pozostawiwszy mnie z plecakami na korytarzu, znikła w łazience. Po kilkunastu minutach wyszła wyraźnie zadowolona. Nie miałem ochoty wybebeszać plecaka na środku korytarza i przebierać się naprzeciwko recepcji, perspektywa pozostawienia plecaka i torby z aparatem na ławce w korytarzu, też nie bardzo mi odpowiadała. Z trudem utrzymując wskaźnik temperatury na poziomie pomarańczowej kreski powiedziałem Magdzie, że zamierzam znaleźć lepszy nocleg, co też zrobiłem. Zatrzymałem się w hotelu ?Belde? w Laleli, 6$ za bardzo czystą dwójkę, z trochę mniej czystą, ale za to własną łazienką. Ciepły prysznic postawił mnie na nogi. Przestałem złościć się na Magdę i w różowych okularach poszliśmy zwiedzać miasto.

Niewiele miejsc na świecie ma tak bogatą przeszłość, choć miasto jest dosyć młode. Założył je ok. 600 r.p.n.e Grek Byzas i nazywało się wtedy Byzantion - to niewiarygodne, ale przez setki lat było zaledwie małą, peryferyjną osadą. Aż trudno uwierzyć, że tak strategiczne miejsce na styku dwóch kontynentów przez tyle wieków pozostawało niezauważane i lekceważone przez ówczesne ludy usiłujące zapanować nad wschodnią Anatolią, choć trzeba przyznać, że leżąca na południowym krańcu morza Marmara, w okolicach cieśniny Dardanele Troja była już od stuleci polityczną, militarną i gospodarczą potęgą i to na niej skupiała się uwaga plemion greckich i licznych najeźdźców ze środkowej Azji, być może dlatego nikt nie zadał sobie wcześniej trudu pofatygowania się na północno - wschodni kraniec morza Marmara. Ten rejon docenili dopiero najeźdźcy z zachodu, kiedy to w 196 r.n.e. Byzantion stało się łupem Imperium Romanum, co zaowocowało przemianowaniem na Bisantium, a w 330r. cesarz Konstantyn Wielki przeniósł tu stolicę imperium i nadał miastu nazwę od swego imienia. Po rozpadzie imperium rzymskiego Konstantynopol był stolicą jego wschodniej części - Bizancjum. W VI w. za panowania cesarza Justyniana wzniesiono tu jeden z największych gmachów ówczesnego świata - świątynię Hagia Sophia. Kilkakrotnie plądrowany przez Krzyżowców i muzułmanów, Konstantynopol upadł wraz z cesarstwem bizantyjskim w 1453r. w, podbity przez tureckiego sułtana Mehmeda II, otrzymując ostatnią (?) nazwę Stambuł.

Obydwie najsłynniejsze w Stambule wielkie świątynie (Hagia Sophia - obecnie tylko muzeum i Błękitny Meczet) stoją naprzeciwko siebie w centrum dużego parku pełnego zieleni i fontann, dzięki czemu jasnokrwista czerwień Sophi prezentuje się naprawdę okazale. Podobno specjalnie pomalowano kościół na taki kolor, aby ostrzec potencjalnych najeźdźców - tyle krwi będziecie musieli przelać, żeby zdobyć miasto. Jak widać na osmańskich Turkach nie zrobiło to większego wrażenia. Gdy tylko zdobyli miasto, natychmiast przerobili Hagię na meczet dobudowując cztery minarety.

Błękitny Meczet robi wrażenie zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Kubatura i rozmach iście bizantyjskie. Ten meczet to odpowiedź muzułmańskich architektów na zarzuty, że potrafią tylko podkradać cudze osiągnięcia - zbudowano go w 1616 roku, aby przyćmić piękno sąsiadującej świątyni Konstantyna. Przy okazji osmańscy architekci o mało nie popełnili świętokradztwa wyposażając go w sześć minaretów - do tej pory jedynym, który mógł się tym poszczycić był centralny meczet w Mekce i Turcy załagodzili sprawę sponsorując dobudowanie tam siódmego minaretu. Siedząc na dywanie wewnątrz Błękitnego Meczetu patrzyliśmy osłupiali na ?małego księcia?...

Z uwagi na cenę biletów (4$) i kolejkę darowaliśmy sobie oglądanie wnętrza Hagii. Skusiliśmy się za to, na wizytę w Yerebatan Saray, czyli Podziemnych Cysternach (2$). Jest to olbrzymi podziemny zbiornik na wodę (pochodzący jeszcze z czasów Konstantyna, a później rozbudowany przez Justyniana), którego 336 podświetlanych kolumn, odbija się w niezmąconej najmniejszym ruchem wodzie. Błyski fleszy przenoszone po nieruchomej tafli do najciemniejszych zakątków jaskini potęgują efekt. Trasa zwiedzania przebiega w jedną stronę i zajmuje min. 15 min (można oczywiście zostać dłużej). Z uwagi na romantyczną scenerię dosyć miłe miejsce na pamiątkowe zdjęcie dla zakochanych, zwłaszcza jeżeli lubią romantyzm dramatyczny. Podczas "zimnej wojny" był to punkt kontaktowy rosyjskich szpiegów, spiskował tu sam Kim Philby...

Spacerując wzdłuż linii tramwajowej, minęliśmy bazar i dotarliśmy w pobliże mojego hotelu w Laleli, gdzie nasz wzrok odruchowo wędrował w kierunku przeszklonych witryn biur podróży, oferujących autokary do Teheranu. Znów się lekko poprztykaliśmy, gdyż ustaliliśmy nasz pobyt w Stambule na dwa dni, tymczasem Magda zaczęła zdradzać niezdrowe zainteresowanie jutrzejszymi odjazdami. Po raz kolejny wyszedł ze mnie pantoflarz i w końcu opuściliśmy biuro z biletami na następny dzień w garści (25$). Resztę dnia spędziliśmy włócząc się kilka godzin osobno. Gdy Magda siedziała na internecie, udało mi się znaleźć miejsce z widokiem na Bosfor. Prawie godzinę z zachwytem patrzyłem na błękitne morze, po którym płyną, we wszystkich kierunkach najróżniejsze statki - od majestatycznych i wydawałoby się nieruchomych tankowców, przez kutry rybackie, aż po jachty i ciągnące za sobą białe smugi piany motorówki. Bez ładu i składu, chaotycznie, wszystkie wyglądają jak rozrzucone dziecięcą ręką zabawki. W oddali piękny most łączący Europę z Azją. Upojony tym widokiem zapomniałem zrobić zdjęcie. Typowe. Zdjęcia trzeba robić sekundę po pierwszym zachwycie, ?na głodniaka?, jakby za chwilę obiekt naszego zafascynowania miał zniknąć. Inaczej grozi nam to, że obżarci pięknem nie pomyślimy nawet o czymś tak przyziemnym, jak aparat fotograficzny...

Wieczorem kolacja z Magdą w przypadkowej restauracji na deptaku, do której szef sali przekonał nas niskimi cenami. Każdy klient może przed zamówieniem zobaczyć swoje danie i przygotowujących je kucharzy. Porcja pieczonego mięsa (Magda znała nazwę tej potrawy, dla mnie to nie do zapamiętania) z ryżem i sałatką z nieokreślonej ilości warzyw, plus kieliszek czerwonego wina (2$). Po kolacji krętymi uliczkami zapuściliśmy się nad brzeg morza, mijając po drodze podświetlone meczety. Zaraz za kamiennym falochronem, na przybrzeżnych skałach, leży przewrócony na burtę i do połowy zalany wodą wrak statku. Nieopodal, na rozległym placu tureckie wesele na otwartym powietrzu. Kilka stołów i małych namiotów, skromne podium dla muzykantów i kółeczka mężczyzn i kobiet tańczących oddzielnie. Podchodzimy bliżej i nasze uszy zapoznają się z oryginalnym tureckim repertuarem. Podczas naszej półgodzinnej obserwacji, pan młody, ani pani młoda, nawet podczas tańca nie dotknęli się ani razu... Pożegnałem się z Magdą przed jej hotelem i pół godziny potem zapadłem w długo oczekiwany po ponad 80 godzinach sen.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005