Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indii - 2001    Pierwszy kontakt z prawdziwym islamem
Zwiń mapę
2001
14
sie

Pierwszy kontakt z prawdziwym islamem

 
Iran
Iran, Mākū
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2883 km
 
Następnego dnia, późnym popołudniem zameldowaliśmy się na granicy z Iranem. Bałem się trochę tej granicy, co prawda ?kalendarzowa? Azja zaczyna się już za Bosforem, jednak dopiero teraz poczułem, że wjeżdżam do obcego, kompletnie nieznanego mi świata. Punkt odpraw po stronie tureckiej nie był tak okazały, jak jego odpowiednik przy granicy z Bułgarią, raczej zapadła dziura - odrapane ściany budynku straszą szarymi odpryskami tynku, jakby ostrzegały, że tu kończy się świat zrozumiały dla białego człowieka. Tymczasem powitanie świata islamu, wypadło dosyć obiecująco. Irańskie przejście graniczne jest nowoczesne i czyste, beton i szkło, rozległa poczekalnia, rzędy krzeseł dla podróżnych, luksusowe toalety. Dzięki tłumowi jaki kłębił się w poczekalni, budynek przejścia przypominał raczej dworzec, setki ludzi przewijających się we wszystkich kierunkach, kobiety od stóp do głów zakute w czarne namioty (czadory), tylko odsłonięte do połowy twarze zdradzają dyskretne zainteresowanie parą białych przybyszów. Dookoła wiszące na ścianach i porażające surowością wzroku brodate paszcze dwóch najważniejszych ludzi w Iranie. Oczekiwanie na odprawę przedłuża się. Wypełniliśmy szczegółowe formularze celne, a ponieważ nie mieliśmy kompletnie pojęcia o kolejności odpraw i systemie pracy irańskich celników, nie pozostawało nic innego, jak tylko uzbroić się we wschodnią cierpliwość.

Po około trzech godzinach nadeszła nasza kolej. Pasażerowie naszego autobusu rzucili się do stanowisk odpraw, my zaś jako, że byliśmy w tym chaosie kompletnie ?zakręceni?, roztrącani przez wszystkich, ustawiliśmy się na końcu kolejki. Celnicy trzepali bagaże Irańczyków dosyć szczegółowo, kiedy nadeszła nasza kolej, urzędnik za biurkiem powitał nas przyjaznym machnięciem ręką i przez moment myślałem, że zaraz wybiegnie zza biurka, aby nas uściskać. Widać było, że nie może się doczekać, kiedy otworzy nasze paszporty, żeby zobaczyć, jakie bogi nas tu przywiodły. Po wzajemnej wymianie uprzejmości zapytał nas o plany pobytu w Iranie, z szuflady biurka wyciągnął jakieś kolorowe prospekty reklamowe irańskich zabytków i kilka minut wyliczał nam miejsca, które warto jego zdaniem odwiedzić. Na koniec, jakby mimochodem zapytał nas, czy przypadkiem nie posiadamy jakichś rzeczy zakazanych w Islamskiej Republice Iranu w postaci narkotyków, alkoholu lub pornografii. Zrobiłem gest jakbym miał zamiar jednym ruchem wysypać na podłogę zawartość plecaka, ale kiedy moja ręka sięgnęła do zapięcia, urzędnik tylko się roześmiał i szerokim ruchem ramion wskazał nam drzwi wyjściowe. Ledwo tylko zrzuciliśmy plecaki za drzwiami, otoczyła nas gromadka cinkciarzy, proponując wymianę dolarów. Nie mieliśmy pojęcia o aktualnym kursie, ani nawet nie widzieliśmy wcześniej na oczy irańskiej waluty, poprosiliśmy więc o pomoc zapoznanych w autokarze pasażerów. Po kilku minutach bardzo zaciętych negocjacji wytargowali dla nas kurs 1$ = 8000 riali, co po wymianie 25$ dało 200tys. riali, czyli 20tys. tomanów (jednostka pomocnicza, stosowana przez Irańczyków na zasadzie denominacji). Pod budynkiem przejścia granicznego spędziliśmy jeszcze jakieś cztery godziny, oczekując na podstawienie naszego autokaru. Okazało się, że przyczyną tak długiego opóźnienia byli nie tylko celnicy. Otóż nasz znajomy adorator Magdy, który dawał nam o sobie znać co jakiś czas podczas podróży zaginął gdzieś, a wraz z nim kilka przewożonych na tyłach autobusu wiolonczeli czy innych kontrabasów. Po prostu zwędził przewożone przez kierowcę instrumenty i uciekł. Na początku miałem go tylko za idiotę, tymczasem to jakiś lepszy gagatek. W końcu ruszyliśmy dalej, złodzieja ujęto i siedział w swoim fotelu o wiele smutniejszy niż wtedy, gdy kierowca pozbawił go towarzystwa Magdy. Zapytałem naszego irańskiego przyjaciela (tego lekarza), dlaczego nie oddali go w ręce policji, ale nie potrafił mi wyjaśnić, powiedział tylko, że to kierowca zdecyduje, co z nim zrobić. Zaraz potem zatrzymaliśmy się pod przydrożnym zajazdem i korzystając z potęgi dolara pozwoliliśmy sobie na odrobinę kulinarnego luksusu. Oczywiście nazwy w menu nic nam nie mówiły, więc znów zdaliśmy się na pomoc starszego Irańczyka z autokaru. Za niecałe 1200 tomanów zamówiłem specjalność irańskiej kuchni o niemożliwej do powtórzenia nazwie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005