Geoblog.pl    Liberwig    Podróże    Lądem do Indii - 2001    Jak zostać kloszardem na międzynarodowym lotnisku?
Zwiń mapę
2001
05
paź

Jak zostać kloszardem na międzynarodowym lotnisku?

 
Rosja
Rosja, Moskwa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19334 km
 
Czwarta nad ranem, obudziłem się skostniały z zimna i zaczynam kaszleć, pieprzona lodówka, co za kretyn to wymyślił. Wszyscy pasażerowie szczękają zębami okręceni czym kto ma, a żadnemu idiocie z obsługi lotniska nie przyjdzie na myśl, żeby to po prostu wyłączyć. Pytam jakiegoś pilota o nasz samolot, ale rozłożył tylko ręce. Pytam, czy nie można wyłączyć tego cholernego nawiewu, zanim dostaniemy zapalenia płuc i podobny gest. Powinni go wypchać słomą i zrobić pomnik bezradności. Na szczęście podali gorącą kawę. Wypić, czy ogrzewać skostniałe palce trzymając dymiący kubek w rękach?

Siódma rano, przyszedł pilot naszego samolotu. Tak mi się w każdym razie wydaje, bo wygląda jakby był na kacu i patrzy trochę ?po rosyjsku?. Podszedł do niego pracownik obsługi i podał mu papierową teczkę (pewnie dokumentacja lotu), a ten nawet do niej nie zajrzał, tylko dziarskim krokiem skierował się prosto do wolnocłowego sklepu, który opuścił po kilku minutach z reklamówkami wypchanymi alkoholem. Nie ma cudów, to musi być nasz ?Aeroflot?, nareszcie. Po dwóch godzinach kontroli osobistej (to pewnie przez te zamachy w Stanach - mam nadzieję, że nie prześwietlili mi filmów) weszliśmy na pokład samolotu. Boening 767. Ładny. Kilku minut kołowania i jesteśmy w chmurach. Całkiem niezły obiad, mimo, że z mikrofalówki i do tego mała plastikowa buteleczka Bordeaux. Za sześć godzin będziemy w Moskwie. Powinniśmy odlecieć w nocy i być już na miejscu, a o 10-tej rano miał być drugi samolot z Moskwy do Warszawy. Teraz wszystko pewnie wzięło w łeb i znów będzie bałagan i czekanie.

Trafiłem idealnie. Po wejściu na Szeremietiewo II, nabrałem szacunku dla hinduskiej organizacji i solidności. Ponad trzy godziny zajęło paniom przy stanowiskach ?tranzytowych? oddzielenie pasażerów opuszczających już lotnisko, od tych lecących dalej. Wszystkie miały około pięćdziesiątki i żadna nie mówiła dobrze po angielsku. Zamiast ustawić nas grupkami i odprawić według kolejności odlotów, przekrzykiwały się nawzajem i wybierały do odprawy ?na oko?. Zaraz potem, co chwila dostawały ?cynk?, że właśnie odlatuje jakiś tam samolot i zaczynało się chaotyczne poszukiwanie pasażerów. Stojący obok mnie Norweg z niedowierzaniem patrzył na panie trzymające w rękach słuchawki najnowszych ?Panasoniców? z setkami przycisków, którymi nie umiały się posługiwać. Ze słuchawkami przy uszach wrzeszczały tak głośno, że było jasne, iż prawdziwą łączność z pokojami obok nawiązują przy pomocy fal powietrznych, a nie kabli elektrycznych. Chaos nieporównywalny nawet z Indiami, jak to się dzieje, że samoloty nie rozbijają się tu co pięć minut?

Wreszcie moja kolej. Dowiedziałem się (przyszła młoda dziewczyna z innego stanowiska i tłumaczyła na angielski, bo ja nie znałem dobrze rosyjskiego, mimo kilkuletniej nauki w szkole podstawowej - wstyd!), że mój samolot (?Aeroflotu?) do Warszawy, będzie dopiero jutro rano. Pięknie. Za godzinę odlatuje LOT - owski, ale jak na razie nikt nie wycofał rezerwacji, jeżeli jednak będzie wolne miejsce, to mnie tam upchną. Mam iść do poczekalni i w razie czego wywołają mnie po nazwisku megafonem. Poczekalnia to długi okrężny korytarz, w środku wypełniony sklepami, zza kolorowych szyb których, uśmiechnięte piękności na reklamowych planszach zachęcają do zakupów papierosów, alkoholu i kosmetyków z pominięciem tutejszego Balcerowicza i Bauca, i tak o wiele mniej pazernego, niż nasi ?reformatorzy?.

Poznałem Ewę, wraca z Kazachstanu i też prawdopodobnie poleci moim samolotem. Niestety godzina upłynęła i nikt nas nie wołał. Dopiero 18-ta i znów spędzimy noc w poczekalni. Ewa mówi, że należy mi się hotel. Opóźnienie mojego lotu przekroczyło 24 godziny i linie muszą zapewnić mi nocleg i posiłek. Idziemy do informacji. Pani za ladą pyta, czy mam rosyjską wizę. Jeżeli nie to za 30$ mogę ją uzyskać i pojadę autokarem do hotelu, inaczej nie mogę opuścić lotniska. Wybuchamy śmiechem, Ewa zachęca mnie do walki o swoje i pytam o hotel na lotnisku. Pani robi zmęczoną minę i prosi o bilet. Z kalkulatorem w ręku wylicza czas opóźnienia (ma z tym pewne kłopoty, bo nie wiadomo nawet dokładnie, o której rano odleci nasz samolot), po chwili z rezygnacją przyznaje, że nocleg mi się należy. Ale tylko mi, powtarza patrząc wymownie na Ewę. Pokoje są jednoosobowe i pani każe mi iść za sobą. Jeżeli tak, to co jej przeszkadza, że Ewa pójdzie ze mną? Nikt na tym nie straci, a przecież nie będzie spała na podłodze pod okienkiem. Pani mówi, że tak się nie da i żebym nie grymasił, idę czy nie? Powiedziałem jej coś niezbyt miłego i odeszliśmy. Szkoda mi zostawić tu Ewę samą, tu też szaleje ?klima? i jest cholernie zimno, zimniej niż na lotnisku w Delhi. Na szczęście Ewa ma kilka butelek kazachskiego wina...

Wróciłem do okienka, pani z miną kołchoźnicy ginącej za ojczyznę, wydała mi talony na kolację i jutrzejsze śniadanie w lotniskowej restauracji, oczywiście tylko dla mnie. Rosyjskie linie lotnicze zbankrutowałyby, gdyby pozwoliły dwóm osobom spać w jednym pokoju i w restauracji wydającej setki obiadów dziennie postawiły jeden talerz więcej. Jakoś się tym podzielimy.

Restauracja mieści się na antresoli na półpiętrze i obsługiwana jest przez panie żywcem wycięte z ?Misia?. Usiedliśmy przy stoliku i żadna z kręcących się pań kucharek i kelnerek w jednej osobie nawet się nami nie zainteresowała. Po pól godzinie wszedłem na zaplecze i pokazałem kupony na kolację. Mam usiąść przy stoliku i czekać. Gdy poprosiliśmy o korkociąg, pani wyjaśniła nam, że nie wolno tu pić alkoholu i dopiero po obietnicy poczęstowania jej również, wydała nam otwieracz. Upłynęły kolejne dwie godziny, rozmawialiśmy z Ewą i z poznanym Szwedem, rozpracowaliśmy dwie butelki wina Ewy i kilka puszek piwa potomka wikingów, a kolacji ani śladu. Straciłem cierpliwość i poszedłem do kuchni ponownie. Hosanna, pani wytoczyła wózek z garnkami i zaczęła objeżdżać stoliki. Nie podają bowiem przygotowanych dań na talerzach, tylko do każdego gościa podchodzi pani z rondelkami i nakłada. Pięknie. Szwed był zachwycony, bo nigdy czegoś takiego nie widział. Ziemniaki o konsystencji cementu i kurczak. Podzieliliśmy nasze dwie porcje (moją i Szweda) na trzy osoby i jakoś poszło. Wino Ewy jest doskonałe. O północy niespodzianka, zamykają restaurację i musimy iść do poczekalni. Myśleliśmy, że przebalujemy tam do rana, w jakim takim cieple, przy stole i na wygodnych krzesłach, a tu klops. Szwed już odleciał, a my błąkaliśmy się po lodowatych korytarzach. Ławki są tam przemyślnie zaprojektowane, zniechęcają do dłuższego siedzenia. Metalowe i zimne, niewygodne i poprzedzielane poręczami, co uniemożliwia położenie się. Nawiew klimatyzacji był tak mocny, że nawet Ewa w swoim polarze szczękała zębami, a co dopiero ja ubrany jeszcze w stylu ?tropikalnym?? Korytarze przypominały tunel aerodynamiczny, wiało tak, że czuliśmy to we włosach. Znaleźliśmy boczny korytarz, prowadzący do pomieszczeń gospodarczych. Lodowaty podmuch zaglądał tam rzadziej, ale o siedzeniu na podłodze nie było mowy. Wilka można dostać. Ciekły azot. Przypomniałem sobie mijaną po drodze styropianową planszę jakiejś reklamy i przytaszczyłem ją do wnęki. Kilka ciosów nogą i rękami (przydała się ta wizyta w szkole walki Kalarippayatu) i mamy dwie warstwy izolacji od lodowatego marmuru. Ewa w tym czasie skołowała kilka kartonów i rozłożyliśmy się na tym legowisku, przykrywając tekturą, jak na XXI wiek na międzynarodowym lotnisku przystało. Budząc się z zimna w nocy dokończyliśmy ostatnią butelkę wina.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Liberwig
Robert Wasilewski
zwiedził 9.5% świata (19 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 38 komentarzy38 414 zdjęć414 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
09.08.2001 - 06.10.2001
 
 
22.05.2005 - 20.08.2005